Często łapiemy się na tym, że traktujemy wiarę jako klucz dla otwierania „banku cudów”, jako sposób pozyskiwania szczęśliwych rozwiązań dla naszych probemów, nagłych uzdrowień czy przemiany życia. Szukamy z ta „latarką” wiary nadzwyczajnych wydarzeń. Słuchamy z zapartym tchem świadectw osób, które doświadczyły cudownej interwencji Boga. Zazdrościmy im. Czemu Pan Bóg nie wtargnie z przytupem w nasze życie, by je uporządkować? Czemu nie odpowiada na nasze wołanie o cud?
Chrystus jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego Bóg woli raczej współpracę z nami, niż wyręczanie nas w życiu, woli codzienne towarzyszenie, niż bycie traktowanym niczym pogotowanie ratunkowe wezwane w niebezpieczeństwie. „Ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi” (Flp 2,7). On jest wcieleniem Boga, który jest solidarny z człowiekiem. Dlatego św. Paweł mógł napisać: „Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,10). Dlaczego? Ponieważ, „kto wierzy nigdy nie jest sam” – mówił Benedykt XVI. To mało? Wystarczająco dużo, by starczyło na całe życie, by przejść zwycięsko przez trudności, wyjść cało z opresji problemów i trosk.
Dar wiary nie jest „meteorytem z nieba”. Jest darem nadprzyrodzonym, który wzrasta i dojrzewa na glebie ludzkiego serca i umysłu, wrasta w nas i wydaje owoce z codziennym życiu.
Pogłębiajmy wiarę nie przez szukanie nadzwyczajnych rzeczy, spektakularnych cudów, lecz przez dostrzeganie obecności Boga w prozie życia. Taka postawa umacnia ufność i wrażliwość. Uczy, że Bóg, jak dobry ojciec rodziny, zawsze daje swym dzieciom rzeczy dobre… Nawet wtedy, kiedy Jego wola okazała się być inna od naszej, odmienna od tego, o co Go prosiliśmy.
Wiara jest tym, co podnosi nas z ziemi do nieba. Im bardziej zakorzeniamy nasze życie w Bogu przez wiarę, tu, na ziemi, w konkretnej doczesności, tym bardziej dojrzewamy do wieczności.
AD