Konsekwencje rozmowy Pana Jezusa z Piotrem pod Cezareą Filipową trwać będą na wieki. Jeżeli niebo nie zna kresu, to również skutki władzy, jaką Piotr otrzymał od Bożego Syna, trwać będą na zawsze. Oto wniosek, który człowiek wierzący może wysnuć zgłębiając słowa Chrystusa: ,,Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19). Pan wybrał Piotra do tego zadania, bo wiedział, że został on obdarowany przez Boga szczególną łaską: znał prawdę o tym, kim jest Jezus Chrystus. Apostoł miał świadomość tego, kim jest Nauczyciel, bo sam Bóg przepoił jego ducha swoim Duchem i objawił mu tę prawdę w sposób nadprzyrodzony. Nie było w tym żadnej zasługi Apostoła. Nic był ani zdolniejszy od innych, ani bardziej uduchowiony, ani też w jakikolwiek inny sposób nie wyróżniał się spośród nich. Zechciał Chrystus złożyć w jego ręce swoją moc i dał mu ją w darmowym darze. Już wtedy przewidywał, że nadejdzie dzień próby, w którym Piotr nie dochowa wiary, a jednak wybrał go, aby utwierdzał braci w wierze (por. Łk 22, 32). W jak bardzo słabe ręce złożył Boży Syn władzę decydowania o wyrokach nieba, przekonał się sam Piotr w krużgankach pałacu arcykapłana. Ten, który deklarował, iż pójdzie za Mistrzem nawet na śmierć, opanowany lękiem wyparł się, że Go zna. Jednak nawet po tej bolesnej zdradzie, Chrystus nie zrezygnował z Piotra i nie odjął niczego z danej mu władzy. Po swoim zmartwychwstaniu zapytał jedynie, czy w sercu Apostoła jest nadal miłość i czy jest ona większa, aniżeli u innych. Potem raz jeszcze potwierdził jego szczególne wybranie. A gdy Duch Święty zstąpił na Apostołów, okazało się, że ludzka słabość Piotra nie przeszkadza Bogu wykorzystać mocy, którą jemu zawierzył, do niesienia ludziom owoców odkupienia i do zbawiania ich we wspólnocie Kościoła ożywianej jego świadectwem. Tajemnica współdziałania Bożej mocy z ludzką słabością w dziele zbawienia rozciąga się na całą historię Kościoła. Już w trzy dni od momentu, w którym Apostołowie opuścili ciepiącego Chrystusa i uciekli, On przychodzi do nich zmartwychwstały i powierza im władzę odpuszczania grzechów. Nietrudno znaleźć podobieństwo pomiędzy słowami, które wyrzekł Jezus do Piotra pod Cezareą a tymi skierowanymi do Apostołów w Wieczerniku: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20, 23). Tę samą moc składa Chrystus w słabe, ludzkie ręce całych pokoleń następców Apostołów – biskupów i ich współpracowników – prezbiterów.
Dzięki tej mocy jest kontynuowane w historii Jego dzieło zbawienia. Dzięki niej, na słowo kapłana Chrystus staje rzeczywiście, aktualnie obecny w Eucharystii. Dzięki niej, kapłańskie „i ja ciebie rozgrzeszam” jest skutecznym objawieniem miłosierdzia Boga. Ta moc przynosi ulgę w cierpieniu i przygotowuje do spotkania z Panem, gdy kapłan namaszcza chorego sakramentalnym olejem. Gdy kapłan błogosławi dwojgu ludzi wyznających sobie publicznie miłość i dozgonną wierność, czyni to również sam Bóg.
Ludzie wybrani, obdarzeni bez jakiejkolwiek swojej zasługi Bożą mocą i posłani, aby służyć wiernym przez swoje kapłaństwo, jak Piotr i Apostołowie niosą nadal ciężar swojej ludzkiej słabości. Sakrament święceń nie odbiera kapłanowi jego wolności, która może być wykorzystana dobrze albo źle. Dlatego można spotkać kapłana, który po ludzku nie dorasta do daru, który zawierzył mu Chrystus. Można doświadczać jego słabości i grzechu. Można wręcz płakać nad jego odejściem od Chrystusa. Nie można jednak zapomnieć o tym, że mimo wszystko nosi on w sobie Bożą moc. Chrystus złożył ją w jego ręce wiedząc, że są słabe, i nigdy nie wycofuje swojego daru. Ta świadomość w życiu chrześcijanina jest konieczna, aby nie gorszyć się doniesieniami o niewierności, nieuczciwości, wyniosłości, chciwości, alkoholizmie czy jakiejkolwiek innej słabości tego, czy owego kapłana. Nie chodzi oczywiście o to, aby zbyt łatwo usprawiedliwiać, ale o to, by nie tracić wiary z powodu zgorszenia i mimo wszystko korzystać z Bożej mocy, którą kapłan w sobie nosi. Ponieważ zaś Chrystus pragnie mieć kapłanów świętych, a wspólnota wierzących ma do tego słuszne prawo, każdy chrześcijanin ma obowiązek troski o to, aby Boża moc w ich rękach nie była przesłonięta słabością i grzechem. Troska ta wyraża się przede wszystkim w modlitwie za kapłanów. Jej konkretnym urzeczywistnieniem jest także braterskie upomnienie – pełne miłości do człowieka i do Kościoła, a nie zaprawione zjadliwą złością (ta nigdy nie przyniesie dobrego skutku, a jedynie zniszczy wewnętrznie zarówno krytykowanego, jak i krytykującego). W końcu, troska ta wyrazi się w podaniu pomocnej dłoni wtedy, gdy dostrzegamy, jak kapłan zdaje się zapominać jak wielki dar w sobie nosi i chwieje się pod naporem własnej słabości, albo zła atakującego z zewnątrz.
W życiu kapłana świadomość własnej słabości i przeogromnej Bożej mocy ma wyjątkową wartość. Kto nie wytrzymał próby, zagubił się ulegając złu, niech nie traci nadziei – Bóg z niego nie rezygnuje, nie odbiera daru, który raz dał. Potrzeba jednak szczerego nawrócenia, Piotrowych łez i odnowienia w sobie miłości do Chrystusa i do Kościoła. Nigdy nie jest za późno. ,,Przechowujemy (…) skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor 4, 7). Oby ta moc objawiała się w życiu naszych kapłanów w całym swoim zbawczym pięknie! Obyśmy nie odrzucali nadtłuczonego glinianego naczynia wraz z Boską zawartością. Może właśnie potrzeba odrobiny wiary, miłości i troski wszystkich wierzących, aby posklejać pęknięcia naczyń wybranych.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Annie Theby/Unsplash.com