Fragment Ewangelii z dzisiejszej niedzieli zdecydowanie należy do tych, które dostarczają nam więcej pytań niż odpowiedzi. Sytuacja opisana przez św. Mateusza wydaję się dla Europejczyka XXI wieku kuriozalna: król zabiega o to, żeby sala weselna zapełniła się gośćmi. „Musiał to być człowiek srogi, którego należało się bać albo taki, co niczego nie daje za darmo i od którego lepiej trzymać się z daleka” – mógłby pomyśleć niejeden z nas.
Zaskoczeni dobrocią
W rzeczywistości sytuacja z dzisiejszej Ewangelii odpowiada realiom czasów Jezusa i wcale nie jest tak absurdalna, jak mogłaby się wydawać. Kiedy przygotowywano wielką uroczystość jak np. wesele, rozsyłano zaproszenia bez podania terminu rozpoczęcia. Kiedy przygotowania dobiegły końca, dopiero wtedy słudzy gospodarza zapraszali do przybycia w konkretnym dniu. Tak więc zaproszeni wiedzieli dużo wcześniej o nadchodzącym wspólnym świętowaniu, co z pewnością ułatwiało zorganizowanie czasu i obowiązków, by wziąć w nim udział.
Łatwo się domyśleć, że ewangelista mówiąc o ludziach zaproszonych na ucztę ma na myśli naród Izraelski. Żydzi razem ze swoim wybraniem otrzymali od Boga zaproszenie na ucztę niebieską. „Kiedy nadeszła pełnia czasów” (Ga 4,4) Jezus przyszedł, by przekazać, że uczta jest przygotowana i zwołać do wspólnego świętowania. Ale został odrzucony przez synów Abrahama, a wówczas zaproszenie zostało skierowane na rozstajne drogi – do pogan i grzeszników. Ci pierwsi nawet go nie oczekiwali, a drudzy wiedzieli, że nie mogą na nie liczyć. A jednak! Ojciec zawsze zaskakuje swoją wspaniałomyślną dobrocią i daje więcej niż moglibyśmy się spodziewać!
Bilans szans
Chrzest jest pierwszym zaproszeniem na ucztę, które Bóg skierował do każdego z nas. Jego inicjatywę widać już w tym, że tak zaaranżował nasze pierwsze miesiące życia (większość z nas została przecież ochrzczona jako niemowlęta), by ktoś nas przyniósł do kościoła i poprosił o chrzest. A potem? Potem to już niekończące się wysyłanie przez niego sług w postaci osób i wydarzeń w naszym życiu, przez które zapraszał nas do zażyłości i do bliskiej relacji ze sobą.
Warto więc na kanwie dzisiejszej lektury Ewangelii postawić sobie pytanie: ilu takich sług – osób i sytuacji – w dotychczasowym życiu już zlekceważyłem? Ile było już tych niewykorzystanych zaproszeń do pogłębienia wiary, a może do radykalnego nawrócenia: mszy, katechez, rekolekcji, przeżytych wypadków, pokonanych chorób, zwyciężonych depresji i życiowych załamań…?
Urobieni, zatroskani… szczęśliwi?
Warto zwrócić uwagę, że zaproszeni na ucztę nie zlekceważyli sług króla, bo mieli w perspektywie jakąś lepszą propozycję, na dodatek niemoralną i rozpustną. Nie zamierzali również oddać się kradzieżom, zabójstwom, przestępstwom, czy jakimkolwiek innym złym rzeczom. Większość z nich pochłonęła proza życia – „pole” i „kupiectwo”. Czy z nami nie jest podobnie? Urobieni „po łokcie” zaharowujemy się na śmierć, by coś osiągnąć, być kimś w oczach tego świata lub po prostu utrzymać rodzinę. I nie ma w tym nic złego, że chcemy realizować plany czy zapewnić finansową stabilność najbliższym – te rzeczy same w sobie są dobre! Pytanie tylko, czy nie sprawiły, że zapomniałem już o Ojcu i uczcie weselnej Jego Syna. Uwaga: weselnej, nie pogrzebowej!
Wolni od schematów
Ojciec zapraszając do relacji – do modlitwy, na mszę, do życia w łasce i przyjmowania Komunii św. – chce przez to zrobić ze mnie człowieka szczęśliwego i żyjącego pełnią życia! A myśmy chyba dali sobie wmówić, że to wesele, na które Bóg zaprasza, to „za wysokie progi” dla nas. Poprzestajemy na byciu „dobrym człowiekiem” i mówimy: pracuję, modlę się (właściwie to odtwarzam pewną formułę niezmienną od zamierzchłych czasów dzieciństwa, dziś już niezbyt przystającą do realiów mojego życia), chodzę na mszę (ale już niekoniecznie przystępuję do Komunii św.) – czy Pan Bóg mnie potępi? Nie wiem, myślę że za dobre rzeczy na pewno nie. Ale czy świadomość, że nie potępi, wystarcza sama w sobie, by móc powiedzieć, że jestem szczęśliwym chrześcijaninem? Naprawdę nie oczekuję niczego więcej?
ks. Marek Gubernat MSF, Madryt