Przed kilku dniami zmierzali do Jerozolimy, pełni entuzjazmu i nadziei. Byli przekonani, że nadszedł już czas wybawienia Izraela z niewoli. Sądzili, że Jezus dokona przewrotu, który zmieni bieg historii Narodu Wybranego. Chwila była sposobna: stolicę wypełniały tłumy pielgrzymów, gotowych na jedno słowo Jezusa chwycić za broń. Plan był prosty: opanować miasto, złożyć z tronu Heroda, obwołać królem Jezusa, pod Jego wodzą stawić czoło Rzymianom i wyprzeć ich ostatecznie z kraju. Liczyli na to, że Bóg pobłogosławi świętej wojnie, która miała doprowadzić do przywrócenia Jego królestwa w Izraelu.
Wprawdzie Jezus mówił, że idzie do Jerozolimy, aby być ukrzyżowanym, ale nie wyobrażali sobie, aby mogło do tego dojść. A jednak stało się! Tłum obrócił się przeciw Jezusowi. Starszyzna żydowska dokonała sądu. Rzymianie wypełnili wyrok. Wszystko skończone. Pozostało jedynie poczucie zawodu. W takim nastroju wracali z Jerozolimy do Emaus. I właśnie wtedy, gdy każdy krok coraz bardziej pogrążał ich w smutku, przyłączył się do nich Zmartwychwstały. Stanął na ich drodze, aby przywrócić im utraconą wiarę i nadzieję.
Godny uwagi jest sposób, w jaki Chrystus wyprowadzał ich z beznadziei. Nie pozwolił, aby rozpoznali Go od razu. „Oczy ich były niejako na uwięzi” (Łk 24, 16). Musiał wpierw doprowadzić do tego, by przewartościowali swoje myślenie. Oni musieli przestać rozumować w kategoriach polityki i zacząć analizować wydarzenia na sposób religijny. W przeciwnym razie doświadczenie obecności Zmartwychwstałego zamieniłoby się w triumfalistyczne przekonanie, że dopiero teraz należy podjąć walkę z okupantem – jeśli Jezus nie zginął, to znaczy, że Bóg cudownie przystąpił do wojny i zapewnia nieśmiertelność. Chrystus podejmuje więc z nimi rozmowę. Wpierw prowokuje ich, aby wrócili pamięcią do wydarzeń, które się dokonały. Opowiadając o nich, uświadamiają sobie, kim był w ich oczach Jezus: „był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu” (Łk 24, 19). Potem pozwala, aby głośno wyrazili to, co było ich nadzieją: „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela” (Łk 24, 21).
W końcu podają dwa fakty: śmierć Jezusa, która ich rozczarowała i wieść o tym, że On żyje, która ich przeraziła (por. Łk 24, 20.22). Gdy już uświadomili sobie, jakie mieli wyobrażenia o Jezusie, nadzieje z Nim związane i co było powodem ich zawodu, Chrystus zaczyna wyjaśniać im Pisma począwszy ,,od Mojżesza poprzez wszystkich proroków” (Łk 24, 27). W ten sposób daje im możliwość skonfrontowania własnych wyobrażeń i pragnień z tym, co było zamiarem Boga wobec Mesjasza. Musieli zrozumieć, że prorocka moc Jezusa z Nazaretu nie miała nic wspólnego z potęgą politycznych władców, zaś ich oczekiwania były błędne, bo ograniczone do doczesności. Co zaś najważniejsze, trzeba było, aby dotarło do ich świadomości, że śmierć Mesjasza była przewidziana w Bożych planach, tak samo jak zapowiedziane było Jego zmartwychwstanie. Dopiero teraz, gdy pod wpływem Chrystusowego słowa ich serca zaczęły pałać nową wiarą, byli gotowi na przyjęcie tajemnicy zmartwychwstania. Teraz pozwolił, by Go rozpoznali. Uczynił to za pomocą znaku łamania chleba – tego samego, przez który w Wieczerniku objawił swoje całkowite oddanie w ofierze miłości.
Historia dwóch uczniów podążających do Emaus może powtórzyć się w naszym życiu. Może zdarzyć się, że poczucie zawodu opanuje serce. Pod wpływem złych doświadczeń upadną wielkie ideały. Hipokryzja, zdrada, niesprawiedliwość innych albo własna słabość i niewierność zachwieje wiarą. Zachwyt Ewangelią, nadzieje na zbudowanie innej rzeczywistości zamienią się w rozczarowanie. Przyjdzie pokusa, aby wyjść z Jerozolimy, gdzie u progu świątyni pogrzebaliśmy nadzieję i schować się w ciasnym Emaus własnego smutku i przerażenia, bez jakiejkolwiek perspektywy na przyszłość. Można jej uniknąć. Można na nowo przeżyć tajemnicę zmartwychwstania i z radością odkryć, że On jest blisko i nadaje sens wszystkiemu, co zdarza się w naszym życiu. Trzeba jednak przewartościować swoje myślenie w oparciu o metodę, którą zastosował Chrystus wobec dwóch uczniów będących w drodze do Emaus.
Wpierw należy szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie: kim dla mnie jest Chrystus? Następnie: jakie są moje nadzieje z Nim związane? W końcu: co jest powodem mojego zawodu i smutku? Potem trzeba wziąć do ręki Pismo Święte i skonfrontować swoje wyobrażenia o Chrystusie i oczekiwania wobec Niego z objawioną Prawdą. Może się okazać, że nasze rozczarowanie bierze się stąd, że zbyt świeckie jest nasze myślenie: widzenie Chrystusa, Ewangelii, Kościoła jest zafałszowane naszą własną filozofią życia; oczekiwania są bardzo przyziemne, ograniczone do konkretnych potrzeb codzienności i pozbawione nadprzyrodzonej perspektywy; śmierć jawi się jako nieunikniona konieczność, zaś zmartwychwstania w ogóle nie bierzemy pod uwagę. Wtedy niezbędna jest modlitwa – dialog z Chrystusem w Duchu Świętym. Trzeba się wsłuchać w to, co On sam mówi o sobie, o nas, o Bożym planie zbawienia. On sprawi, że serce zacznie pałać ogniem odnowionej wiary. Wówczas otworzą się oczy i, gdy łamać będziemy eucharystyczny Chleb, bez trudu rozpoznamy, iż jest to znak obecnego, zmartwychwstałego Pana. Rozczarowanie ustąpi miejsca radości, z którą będziemy świadczyć wobec innych, że „Pan rzeczywiście zmartwychwstał” (Łk 24, 34).
Ks. Paweł Ptasznik