Niedziela wieczór, 15 stycznia br., godz. 19 dzwoni telefon. Wyświetla się „Mieczysław Maliński”. W słuchawce słyszę jednak inny głos… Przekazuje mi informację o śmierci księdza. Trwa właśnie spotkanie księży przy kościele św. Stanisława w Rzymie. Podchodzę do biskupa Szczepana Wesołego, nestora Polaków w Wiecznym Mieście. Znali się od lat. Powtarzam wiadomość. Spuszcza głowę… Ksiądz Mietek odszedł w 94 roku życia, długiego życia, „ciekawego życia”.
Nie pamiętam, kiedy poznałem ks. Malińskiego. Znałem go „od zawsze”, od dziecka. Przychodziłem regularnie z rodzicami, by odwiedzić ciocię w klasztorze wizytek w Krakowie. A on tam pracował. Zapamiętałem z tamtego czasu taki obraz, jak przechodzi do czwartej rozmównicy, w której jadł posiłki. Przechodząc, zatrzymywał się przy nas, zamieniał parę słów i szedł dalej. Czwarta rozmównica to było pomieszczenie, w którym rozmawiał z ludźmi. Po latach zrozumiałem, że to było jego duszpasterstwo: indywidualne, oryginalne, przyciągające osoby, które nie odnajdywały się w swoich parafiach. Nie tylko dlatego, że ludzie ci potrzebowali czegoś więcej, lecz chcieli iść do Boga swoją drogą. Znajdowali ks. Malińskiego. Kogo w nim widzieli? Oryginała, artystę, pisarza, indywidualistę, znanego księdza? Ważne, że na swój sposób im pomagał, że prowadził ich do Chrystusa. Prowadził ich – owszem – swoją drogą, bo w oficjalnej „procesji” pewnie, by nie poszli. Z czasem także i ja zacząłem przyprowadzać do niego moich kolegów i koleżanki. Bogata jest „oranżeria” Bożych powołań.
Pierwsze książki religijne, jakie zacząłem czytać pod koniec szkoły podstawowej, były jego autorstwa: Wierzyć w Chrystusa, Pierwsi świadkowie, Zanim powiesz kocham. W tej pierwszej jest rozdział zatytułowany: A może i ty zostaniesz księdzem. Do tego tekstu później często wracałem. Natomiast, ta ostatnia książka była w latach 80-tych dość popularna wśród młodzieży. Nadawała się na prezent. Tym cenniejszy, że obdarowane przeze mnie osoby otrzymywały ją z dedykacją autora. „To ty go znasz?” – „znam” – odpowiadałem z dumą. Pisanie książek było jego życiowym powołaniem i codziennością. Pisał wiele. Mówił, że głównie pracował przedpołudniem, ale pewnie zajmowało mu to więcej czasu. Napisał grubo ponad 100 książek, z których spora część dotyczyła Jana Pawła II. W pierwszych latach pontyfikatu jego książki stanowiły źródło wiedzy o historii życia Karola Wojtyły. Tłumaczono je na wiele języków.
Był znanym autorem religijnym. Posiadał własny styl pisarstwa w znacznym stopniu wyrażający jego osobę, sposób życia i duszpasterstwa. Krytykowano jego pisarstwo za „lekkość” słowa, w którym nie było zbyt wiele teologicznej treści, lub też, że pisząc na różne tematy, pisał w dużej mierze o sobie. Ksiądz Maliński posiadał odpowiednie przygotowanie, by uprawiać teologię. Był uczniem Karla Rahnera, od którego, jak sądzę, nauczył się tego, że dziś o wierze w Boga trzeba świadczyć życiem, a nie prezentować ją jako abstrakcyjną rzeczywistość, logiczny sylogizm czy zestaw norm moralnych. Poszedł drogą pisarstwa, w którym liczy się talent, inwencja, w dużej mierze oryginalność autora, umiejętność nawiązania relacji z człowiekiem, który bierze do ręki książkę. Na brak czytelników i wydawców nie narzekał. A tworzył do końca swoich dni. Myślę, że jego pisarstwo zasługuje na całościowe podsumowanie i scharakteryzowanie oryginalnych wątków.
Pamiętam, jak ks. prof. Edward Staniek, na wykładach z homiletyki, określił ks. Malińskiego jako „mistrza krótkiej homilii”, dodając, że końcowy efekt jest wynikiem sporego nakładu pracy, a nie tylko chwili namysłu czy improwizacji. Przez pryzmat tych słów słuchałem i czytałem homilie ks. Mietka. Krótkie rozważania mszalne stanowią dużą część jego pisarstwa. „Talenty, dary, zdolności otrzymałeś, a cała wielkość twoja, to praca twoja” – powiedział w jednym z tych rozważań.
Nie trudno sobie wyobrazić, czym było dla ks. Mieczysława ujawnienie informacji o jego kontaktach ze Służbą Bezpieczeństwa. Rzekomych? Faktycznych? „Tygodnik Powszechny” zerwał z nim długoletnią współpracę. W książce Ale miałem ciekawe życie odparł te zarzuty. Przyznał, że w Urzędzie Paszportowym rozmawiał na tematy związane z papieskimi pielgrzymkami. Nie miało to jednak charakteru donoszenia na konkretnych ludzi. Ksiądz Mietek był diecezjalnym „solistą”, żyjącym własnym życiem, środowiskiem, pisarstwem. Czy mógł być „kontaktem operacyjnym” dla rozpracowania kleru krakowskiego? Wątpię. Pewnie, w jakimś stopniu wykorzystano jego naiwność, rozmowność, otwartość. W każdym razie, całe życie pracował ciężko na ludzkie uznanie, którym się cieszył, i które wykorzystywał do duszpasterstwa. Oskarżenia, które rzucono przeciwko niemu, przeżył głęboko. Jestem przekonany, że ten okres duchowego cierpienia, przyczyni się nie do zniweczenia dorobku życia, lecz do jego uszlachetnienia. Czas pokaże.
Ksiądz Maliński objechał świat: z Papieżem, z konferencjami, z rekolekcjami. Ale najchętniej przebywał w rodzinnym Krakowie, codziennie pokonując drogę z Podgórza, gdzie mieszkał, na ulicę Krowoderską 16, do kościoła św. Franciszka Salezego, „u wizytek”. W tym kościele najczęściej go spotykałem, służąc mu do Mszy św., będąc licealistą, następnie klerykiem. Po moich święceniach kapłańskich nie widywaliśmy się tak regularnie, lecz od czasu do czasu, niejednokrotnie na pogrzebach sióstr czy osób związanych z kościołem sióstr wizytek. Dwa razy był u mnie w Rzymie. Wziął udział w sympozjum i sesji zorganizowanych przez Ośrodek Dokumentacji i Studium Pontyfikatu JPII. W Wielkim Poście w 2015 roku poprosił mnie o wygłoszenie rekolekcji o Sercu Jezusowym „u wizytek”. Chętnie przystałem, wiedziałem, że czas ucieka i okazji do spotkań ubywa. Okazało się, że to był ostatni raz, kiedy się widzieliśmy.
W dniu 24 stycznia, we wspomnienie św. Franciszka Salezego, w kościele sióstr wizytek odbył się pogrzeb ks. Malińskiego. Niecodzienny odpust, kiedy to żegna się długoletniego rektora, zamiast świętować patrona. A może to właśnie tak miało być, by żegnając ks. Mietka, pisarza i dziennikarza, dziękując Bogu za jego życie, uświadomić sobie jeszcze raz i jeszcze lepiej, że Pan Bóg wybiera nietuzinkowych ludzi, by służyli naturalnymi talentami wielkiej sprawie Ewangelii i czynili to w oryginalny sposób. Bóg nie jest zwolennikiem utartych schematów, lecz twórczej współpracy, co czyni życie ciekawym.
Ks. Andrzej Dobrzyński