Stanowcze i wymagające jest zdanie Pana Jezusa: ,,Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14, 26). Pan skierował te słowa do tłumów. Nie dotyczą więc one jedynie tych, którzy pragną poświęcić swe życie dla Niego w kapłaństwie lub zakonie. Są one zaadresowane do wszystkich chrześcijan. „Mieć w nienawiści” jest poprawnym tłumaczeniem greckiego określenia, które w potocznym użyciu nie miało tak ostrego wydźwięku i oznaczało raczej „miłować mniej”. Pan Jezus nie namawia więc do nienawiści, ale domaga się, by Jego uczniowie kochali Go bardziej aniżeli siebie samych i swoich najbliższych. W ten sposób Syn Boży ustalił hierarchię miłości w życiu chrześcijan: nikogo nie można kochać bardziej aniżeli Jego samego. Nie jest to egoistyczne żądanie Jezusa, ale prosta konsekwencja tajemnicy odkupienia. Jeżeli On, Boży Syn ukochał nas miłością doskonałą, która kazała Mu opuścić rodzinny dom, narazić na cierpienie własną Matkę a w końcu oddać życie, to jedyną godną odpowiedzią może być miłość ku Niemu większa od naszych ludzkich przywiązań. Chyba każdy chrześcijanin, zapytany, czy kocha Jezusa, odpowiedziałby twierdząco. Często jednak skłonni jesteśmy zapominać, że w codzienności miłość ta konkretyzuje się w wierności Jego nauce. ,,Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje” – mówi Pan Jezus (J 14, 21). Zdarzają się sytuacje, w których miłość do drogich nam osób stawiamy ponad wymagania Ewangelii, przecząc tym samym miłości Chrystusa.
Matka obstaje za swoim synem, który przez niewierność doprowadził do upadku swe małżeństwo i stał się powodem cierpienia własnych dzieci. Zakochana dziewczyna jest zdolna zlekceważyć przykazanie czystości i wierności, i wejść w związek który zerwie jej komunię miłości z Chrystusem. Choroba lub śmierć ukochanej osoby wywołuje jedynie bunt przeciw Bogu, gdy człowiek nie potrafi zdobyć się na miłosne zaufanie obietnicom Zmartwychwstałego. Podobnie, zdarza się, że miłość samego siebie przerasta w nas miłość do Chrystusa. Często bez zastanowienia idziemy za głosem własnych pragnień i przywiązań, i przekonujemy się, jak mało kochamy Zbawcę. Czas, który moglibyśmy przeznaczyć na modlitwę, poświęcamy parodii odpoczynku przed telewizorem. „Prawo” do użycia, nieskrępowanej wolności, do odrobiny przyjemności kształtuje nasz sposób postępowania tak, że nie wahamy się nawet wejść w rzeczywistość grzechu, odwracając się plecami do Tego, który nigdy nie przestaje nas kochać. Postawienie miłości Chrystusa ponad miłość siebie i innych jest trudne. Jeśli ktoś decyduje się na życie, którym kieruje ta miłość, musi brać pod uwagę, że wierność jej wymaga wyrzeczenia. Trzeba będzie opanować potęgę ludzkich uczuć i świadomie, często z bólem, włączyć je w nurt miłości Boga. Nieunikniona będzie walka o to, by przełamać stereotypy postępowania i zbudować swój własny, ewangeliczny model życia, którego świat nigdy nie zrozumie i nie zaakceptuje. Układając jednak swe życie w oparciu o miłość Chrystusa, szybko możemy się przekonać, że konflikt pomiędzy nią a umiłowaniem siebie i innych jest tylko pozorny. Nasze ludzkie miłości w świetle miłości Syna Bożego nabierają blasku, harmonii i piękna.
Doświadczył tego Abraham, człowiek wiary, stawiany przez św. Pawła za wzór dla chrześcijan. Wezwany do złożenia w ofierze swego umiłowanego syna, był gotów to zrobić. Z bólem ojcowskiego serca poprowadził Izaaka do krainy Moria, aby dać dowód miłości Boga. Zrozumiał doskonale, co znaczy miłować Boga ponad wszystko i równocześnie przekonał się, jak wielka jest jego miłość do syna. Dopiero, gdy przyszło mu wyrzec się jej, poznał do końca jej wartość i naprawdę mógł ucieszyć się błogosławieństwem Boga, które znalazło wyraz w darze syna zrodzonego w starości. Warto więc, dokonując codziennych wyborów, zadawać sobie pytanie: Czy postępując tak albo inaczej, okazuję miłość Chrystusowi czy sobie? Czy decyzja na jakiś czyn, choćby najmniej znaczący, jest podyktowana wiernością przykazaniom, czy też bierze górę mój egoizm? Czy wchodząc w relację z drugim człowiekiem zachowam w sobie miłość Chrystusa, czy narażam się na jej utratę? Czy nie oczekuję od kogoś, aby kochał mnie bardziej, aniżeli Bożego Syna i dla mnie rezygnował z wierności wartościom ewangelicznym? Jaka miłość dominuje w moim życiu? Kto kocha Chrystusa na dobre i na złe jak Maryja, Jan, Maria Magdalena, prędzej czy później stanie pod krzyżem. Tu miłość osiąga swój szczyt. To nie jest łatwe. Dlatego Chrystus uczciwie przestrzega: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem ” (Łk 14, 27). Jeśli już jednak zdecyduje się na tę wymagającą miłość, to stanie się ona miarą radości Zmartwychwstania.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Vadim Sadovski/Unsplash.com