Dwa pytania, które sprowokowały Pana Jezusa do opowiedzenia przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, są wciąż aktualne i podstawowe dla każdego wierzącego. Pierwsze: ,,Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Łk 10, 25). Odpowiedź była dla faryzeusza oczywista: miłować Boga ponad wszystko, zaś bliźniego swego jak siebie samego. Tego uczyło Pismo. Postawił to pytanie Jezusowi „wystawiając Go na próbę” (Łk 10, 25). Jakby dla usprawiedliwienia siebie samego wysunął więc inny problem: „Kto jest moim bliźnim?” (Łk 10, 29). Tu mógł mieć trudność, gdyż dla Izraelity określenie to miało dość wąskie znaczenie: przyjaciel, kolega, towarzysz, współplemieniec. Chrystus wyczuł intencje uczonego w Prawie – wiedział, że chodzi mu o określenie granic obowiązku miłości. Ślady takiego myślenia dostrzegamy czasem u siebie: Jak dalece powinienem angażować się w miłość bliźniego? Na ile powinienem rezygnować ze swych upodobań, planów, marzeń, by służyć bliźniemu w rodzinie, pracy, środowisku? Chyba nie muszę kochać każdego? Kto więc jest moim bliźnim?
Postawmy to pytanie Chrystusowi. W przypowieści przedstawił dwie postawy. Kapłan i lewita spostrzegli potrzebującego i, nie zatrzymując się, przeszli obok niego. Tok ich myślenia można wyobrazić sobie następująco: Oto leży jakiś człowiek. Nie mogę się do niego zbliżyć. Jeśli jest umarły, zaciągnę rytualną nieczystość i zgodnie z Prawem nie będę mógł sprawować swych kapłańskich funkcji. A może to cudzoziemiec i poganin, wróg Narodu Wybranego… Niech leży! Może ktoś inny przyjdzie mu z pomocą. Ciasnota ducha i umysłu. Dla nich ważniejsze było prawo niż człowiek. Często spotykamy się z taką postawą: Nic mnie to nie obchodzi, ja mam przepisy…; to nie nasz człowiek – pochodzi z takiego środowiska, taki prostak…; nie należy do naszej grupy, jest mi obcy… I tak, potrzebujący człowiek ginie w nawale różnych rozważań i zastrzeżeń. Zwycięża obojętność.
Samarytanin – obcy, uważany za wroga – nie przeprowadzał zimnych kalkulacji. On ,,wzruszył się głęboko” (Łk 10, 33). Dostrzegł potrzebującego sercem. Ten człowiek obchodził go, nie był mu obojętny. Za uczuciem idzie decyzja na czyn: opatruje mu rany, wsadza go na swojego osła, a sam wędruje pieszo, podtrzymując osłabionego. Pielęgnuje go i daje sutą zapłatę dwóch denarów, by mu niczego nie brakowało. Jednym słowem, zajął się nim jak kimś bliskim. Zrezygnował ze swych planów, interesów, pośpiechu. Jego gest, spełniony bez świadków, nie miał mu przynieść chwały, czy ludzkiej wdzięczności – był prostym odruchem serca. Nie obchodziły go suche przepisy, ale żywe prawo miłości. Dla niego najważniejszy był potrzebujący człowiek. Zwyciężyła miłość.
Tak oto Chrystus odpowiada na pytanie o granicę obowiązku miłości: Wczuj się w sytuację nieszczęśliwego, a będziesz miał odpowiedź, zasadę postępowania. Nie ma granicy dla przykazania miłości! Chyba tylko ta: ,,Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt, 10, 37). Pan Jezus koryguje sposób myślenia uczonego w Prawie. Niby powtarzając jego pytanie, stawia je inaczej. Nie: ,,kto jest bliźnim?” ale ,,który z tych trzech okazał się (…) bliźnim?” (Łk 10, 36). Jest to praktyczne wskazanie dla każdego, kto pragnie wypełniać przykazanie miłości. Nie pytaj, kto jest twoim bliźnim. Jest nim każdy człowiek. Pytaj raczej, dla kogo ty możesz być bliźnim. Nie zastanawiaj się, gdzie kończy się obowiązek, byś nie popadł w obojętność. Pomyśl, czy twoje spojrzenie na człowieka jest otwarte na nieskończoność. Niech nad obojętnością zapanuje miłość. Tak spełnisz przykazanie i osiągniesz życie wieczne.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Harli Marten/Unsplash.com