W Domu Polskim w Rzymie przy Via Cassia 1200 (północno-zachodnia część miasta), w odległości 12 km od Watykanu, mieści się siedziba Ośrodka Dokumentacji i Studium Pontyfikatu Jana Pawła II. Zgromadzone są tam bogate zbiory pamiątek związanych z osobą św. Jana Pawła II. Pochodzą one dosłownie z całego świata. Jedną z nich jest mała drewniana tabliczka, pamiątka po podróży papieża Jana Pawła II do Japonii w 1981 r. Pod eksponatem umieszczono następującą informację:
„Tabliczka z rachunkiem sumienia z czasów wojny rosyjsko-japońskiej (1904-1905), którą posługiwał się francuski ksiądz Maxime Puissant spowiadając polskich jeńców. Dar Paula Maryi Jima, Japończyka, ówczesnego ministranta asystującego kapelanowi w wyprawach do obozu jeńców, ofiarowany Ojcu Świętemu w czasie podroży apostolskiej do Japonii w 1981 r. Deseczka z naklejonymi kartkami. Sygn. 243/Róż.”
Miało to miejsce 25 lutego 1981 r. w Nagasaki, a ofiarodawca tej niezwykłej pamiątki był w wieku 97 lat. Tego dnia, mimo bardzo złej pogody (śnieżyca) i kłopotów z podróżą, przybyło do Nagasaki na spotkanie z Janem Pawłem II około 50 tys. wiernych, głównie potomków japońskich katolików, którzy zachowali wiarę mimo dwustu pięćdziesięciu lat prześladowań. Na uwagę zasługuje fakt, że Ojciec Święty podczas tej podróży apostolskiej na trasie, której były miasta Tokio, Hiroszima i Nagasaki, ku radości zgromadzonych wygłosił 13 mów i kazań po japońsku. Tego trudnego języka zaczął się uczyć zaledwie trzy miesiące przed przybyciem do Kraju Kwitnącej Wiśni. Japońskiego uczył go franciszkanin o. Fidelis Tatsuya Nishiyama, który Fidelis pracował w japońskiej sekcji Radia Watykańskiego.
Polscy jeńcy w Japonii
Skąd się wzięli wspomniani na początku tekstu polscy jeńcy w Japonii na początku XX wieku? Otóż, byli to żołnierze Polacy z armii rosyjskiej, którzy w latach 1904-1905 podczas wojny japońsko-rosyjskiej toczącej się na Półwyspie Koreańskim i w północno-wschodnich Chinach, dostali się do japońskiej niewoli. W tym zbrojnym konflikcie wzięło udział nie z własnej woli około 50 tysięcy Polaków, pochodzących z ziem polskich będących pod rosyjskim zaborem i siłą wcielonych do wielonarodowościowej armii carskiej, w której stanowili około 30 procent składu osobowego. Byli to głównie żołnierze szeregowi oraz kilka tysięcy oficerów. Z tych ostatnich aż 98 zostało w przyszłości generałami Wojska Polskiego w II Rzeczypospolitej. Polacy służący w rosyjskiej armii (w wojskach lądowych i marynarce wojennej) uczestniczyli w krwawych bojach m. in. o Port Artur, na stepach Mandżurii, w bitwach nad rzeką Jalu, Wafangou, Laojan i Shahe, pod Mukdenem i wielkiej bitwie morskiej pod Cuszimą.
Jeden z Polaków służący w rosyjskiej armii, Karol Podsiad, pochodzący z okolic Siedlec, pisał 18 listopada 1904 r. w liście do rodziców: „Kochani Rodzice! Jakeśmy pierwszy raz szli na bitwę, to Japończycy tak zaczęli strzelać, że kule między nami padały, jakby kto sypał groch. Gdyśmy wyjeżdżali z Riazania, to w naszym pułku było cztery tysiące żołnierzy a teraz nie ma więcej nad tysiąc. I z moich towarzyszów wielu niema, a ja, Bogu dzięki, jeszczem żyw i zdrów. Siedzieliśmy w okopie 25 dni i nocy, i tylkośmy w dzień spali, a nocy nie spaliśmy ani jednej. I z okopu nie można było wyleźć, bo jak kto wylazł, to albo został zabity, albo go ranili. A cały czas był mróz. Niektórzy poodmrażali nogi, że nie mogli chodzić, tylko na czworakach, a ja tylko jedną nogę troszkę odmroziłem. Teraz nas zmienili: stoimy we wsi chińskiej. Kochani Rodzice! Nie pisałem całe lato, bo nie można było dostać papieru ani atramentu. Proszę Was, odpiszcie, którzy chłopcy poszli do wojska. List piszcie bez znaczka pocztowego, tylko dobrze zaklejcie. Kochani Rodzice! Gdy byłem w domu, a zobaczyłem krew, to był duży strach; a teraz jak pójdziemy na bitwę, to we krwi można myć ręce i zabitych dużo razem leży, a żadnego strachu nie ma. Więcej nie piszę, bo od żalu nie mogę. Zostańcie się z Bogiem!”
Prasa ukazująca się na terenie zaboru rosyjskiego, w tzw. Kongresówce, informowała w kwietniu 1905 roku, że w walkach frontowych na Dalekim Wschodzie poległo od początku wojny tysiąc oficerów i 30 tys. żołnierzy zmobilizowanych w Królestwie Polskim. Japonistka z Uniwersytetu Warszawskiego prof. Ewa Pałasz-Rutkowska podaje, że do niewoli japońskiej dostało się ogółem 79 367 rosyjskich jeńców. Natomiast do kilkudziesięciu obozów na terenie Japonii przewieziono z teatru wojennego 72 408 jeńców, w tym 4658 Polaków.
Pierwszy obóz dla jeńców rosyjskich utworzony został w miejscowości Matsuyama na wyspie Shikoku. Umieszczono w nim również najwięcej Polaków. Inne miejsca, gdzie internowano polskich jeńców to: Himeji, Nagasaki, Nagoja, Hamadera (obecnie w granicach Osaki), Otsu, Sasebo.
W maju 1904 roku przybył do Tokio, twórca Narodowej Demokracji, Roman Dmowski, starając się przekonać japoński rząd, aby nie wspierał rewolucyjnych planów Józefa Piłsudskiego z Polskiej Partii Socjalisycznej, który dążył do wywołania w Kongresówce antyrosyjskiego powstania. Dmowski uważał, że byłoby to szkodliwe dla Polaków, a Japończykom nie wiele by pomogło. W tym samym czasie przyjechał do Tokio również Piłsudski, by zabiegać u Japończyków o pomoc w postaci dostaw broni i funduszy na dywersyjną działalność wymierzoną przeciwko Rosji. Japończycy wobec planów Piłsudskiego zachowali się dość wstrzemięźliwie, przychylając się bardziej ku stanowisku Dmowskiego. Co ciekawe obaj panowie spotkali się przypadkowo na ulicy w Tokio, zjedli wspólnie lunch (japoński przysmak – rybę na surowo), i przeprowadzili 9-godzinną (!) rozmowę na tematy polityczne, nie osiągając jednak konsensusu, bowiem każdy z rozmówców pozostał przy swoich racjach.
Dmowski w czasie trwającej od 15 maja do 22 lipca 1904 r. wizyty w Japonii, opracował dla tamtejszych czynników rządowych memoriały przybliżające sytuację polityczną w Rosji oraz pomógł zredagować odezwę do polskich żołnierzy, w której wzywano ich do opuszczania szeregów armii rosyjskiej i przechodzenie na stronę Japończyków. Dmowski podjął działania, aby wywalczyć specjalne traktowanie wojennych jeńców z Polski, polegające na oddzielaniu ich z masy jeńców rosyjskich i umieszczanie w osobnych obozach. Ponadto, aby po zakończeniu wojny wysyłać Polaków do miejsc, które by sami wskazali, głównie do USA.
Za zgodą władz japońskich Roman Dmowski odwiedził obóz jeniecki w Matsuyamie na wyspie Sikoku, gdzie przebywało 89 jego rodaków. Z Tokio wyjechał 17 czerwca 1904 roku i przybył do Matsuyamy prawdopodobnie 19 czerwca. Towarzyszył mu Toshitsune Kawakami, dyplomata i radca w japońskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, który w 1920 r. został pierwszym posłem Japonii w Polsce. Dmowski wspominał:
Spędziłem przeszło tydzień wśród żołnierzy Polaków, którzy wzięci do niewoli w bitwach nad Jalu i pod Te-li-ssu, wraz z pozostałymi jeńcami umieszczeni zostali na Matsuyamie, na wyspie Sikoku. Ci biedacy, których widziałem, to szczęśliwi wybrańcy losu, ocaleni z pogromu. To tylko niedobitki pułków, które dzięki niedołężnej taktyce wodzów rosyjskich, prawie doszczętnie zostały zniesione. Więcej bez porównania jest takich, co nie ujrzą już strzechy rodzinnej, co pozostawszy na polach mandżurskich, śpią dziś snem wiecznym w zbiorowych mogiłach. Jest to bolesna strona wojny, która, podrywając potęgę rosyjską, jest przez to zapowiedzią przyszłej poprawy narodowego losu. O tej stronie nie należy zapomnieć. Rząd rosyjski, który przywykł nabytki ziemi polską krwią kupować, i w Mandżuryi o naszym chłopie nie zapomniał. W pułkach wschodnio-syberyjskich, przed powołaniem rezerw miejscowych, liczba Polaków dochodziła do 40 na 100, a w niektórych mniejszych oddziałach stanowili oni połowę żołnierzy. W obecnej chwili Polska ma na teatrze wojny dziesiątki tysięcy swoich synów, którzy dziś nie setkami, ale tysiącami giną. To nie może być dla narodu obojętne. Ta młodzież oddaje życie za ponowanie rosyjskie w Azji wschodniej, za sprawę nie naszą. Tem boleśniejsze, że musimy biernie patrzeć na to szafowanie polską krwią przez rząd zaborczy, bo taką postawę w tej chwili nakazuje nam dbałość o interesy ojczyzny, jako całość.
O rodakach swoich w Mtsuyamie usłyszałem w Tokio, wkrótce po przyjeździe, od jednego z dygnitarzy państwowych. Mówił mi on, że według doniesienia miejscowych władz wojskowych, pod których dozorem pozostają jeńcy, żołnierze Polacy się tem różnią od Rosjan, że przeważnie umieją czytać i pisać, że są inteligentniejsi i o wiele wykształceńsi w obejściu, i zapytywał czy istotnie między Polską a Rosją istnieje tak wielka różnica cywilizacyjna. Później od jednego z wojskowych, do którego się zgłosiłem w celu uzyskania pozwolenia na odwiedzenie jeńców, dowiedziałem się, że między Polakami a Rosjanami w niewoli zachodzą często kłótnie, że dla ich uniknięcia postanowiono umieścić Polaków pod osobnym dachem. Według japońskiej statystyki wzięto w bitwie nad Jalu do niewoli 89 Polaków.
Otrzymawszy pozwolenie i wskazówki na drogę, udałem się do Matsuyamy w drugiej połowie czerwca. Ogromnem ułatwieniem całej tej wycieczki była dla mnie ta okoliczność, iż razem ze mną wybrał się tam przedstawiciel rządu japońskiego, urzędnik ministerstwa spraw zagranicznych, mający zbadać położenie i potrzeby jeńców z ramienia swego ministerstwa. Było to, powiadam, ułatwienie, bo wycieczka moja przypadała na czas, kiedy na całej linii od Tokio na południe odbywała się mobilizacja rezerwy i kiedy na podróżujących cudzoziemców zwracano baczną uwagę. Towarzysz mój ochronił mnie od wszystkich możliwych z tego powodu kłopotów.
Od Tokio jechaliśmy do Kobe 26 godzin – dwa razy dłużej niż w zwykłym czasie, z powodu mobilizacji – z Kobe zaś 18 godzin statkiem. Odwiedziny moje u żołnierzy Polaków przypadły na ten dzień, w którym ich oddzielono od Rosjan i przeniesiono na nowe mieszkanie. Umieszczono ich w świątyni buddyjskiej, w której przed nimi królowała Kwanom, bogini miłosierdzia.
Generał, naczelnik miejscowej brygady, był chwilowo w Matsuyamie nieobecny, a zastępujący go w sprawach dotyczących jeńców podpułkownik leżał chory. Niemniej w dotarciu do jeńców nie spotkałem żadnych trudności. Towarzyszył mi w wędrówkach wśród nich porucznik K., literat, człowiek niezmiernie miły i inteligentny, mówiący bardzo dobrze po francusku. Z nim to udaliśmy się do owej świątyni, przeznaczonej jeńcom Polakom za rezydencję.
Dojeżdżając do celu, ujrzałem ponad ogrodzeniem świątyni gromadę głów jasnowłosych, ciekawie wychylających się ku przybyszom. Przepuszczeni przez wartę, ustawioną w bramie, weszliśmy na podwórze. Na nasze powitanie zjawił się sierżant, komenderujący posterunkiem i tłumacz. Bezpośredni stosunek z jeńcami utrzymuje w Matsuyamie kilkunastu tłumaczy języka rosyjskiego. Wszystko to są Japończycy, którzy ukończyli szkołę obcych języków w Tokio lub przebywali przez czas dłuższy w Wschodniej Syberii.
Według regulaminu wojskowego musiałem być przede wszystkim przedstawiony jeńcom, co było na półzabawną, na półprzykrą operacją. Oficer objaśnił tłumaczowi, kim jestem, ten powtórzył to samo po rosyjsku jednemu z żołnierzy, któremu wyznaczono rolę „starszego”, ów zaś również po rosyjsku wygłosił zawiadomienie uszeregowanym przed nami żołnierzom, sam on, wszakże, zdaje mi się, nic z tego nie rozumiał, nie rozumieli go żołnierze i ja sam nawet nic nie rozumiałem. Chłopaki odpowiedzieli również urzędowo czemś w rodzaju: „Zdrawia żełajem…”. Wtedy Zapytawszy oficera czy mogę przejść do nieurzędowej części programu, zdjąłem kapelusz i przywitałem ich po naszemu: – Niech będzie pochwalony!… – Na wieki wieków! Twarze się od razu rozjaśniły. Z tego prostego powitania dowiedzieli się więcej niż z długiego urzędowego wstępu. Natychmiast prosta linia, w którą byli uszeregowani, znikła, i z szeregu żołnierzy rosyjskich zrobiła się gromada polskich chłopaków.
– Cóż, dobrze wam tu? – zapytałem. – Dobrze! – usłyszałem zbiorową odpowiedź. Jeden, wszakże śmielszy w obejściu, a w zdaniach widocznie ostrożniejszy, wysunął się przed innych uśmiechnięty: – Jak dotąd dobrze, proszę pana. – nie wiemy jak dalej będzie. – Zawsze polski chłop pamięta o przyszłości, pomyślałem sobie.
Byli prawie wyłącznie jeńcy znad Jalu, wzięci cało do niewoli lub już z ran wyleczeni. Przybladłe twarze niektórych świadczyły, że świeżo ich wypuszczono ze szpitala.
Miałem tedy przed sobą przedstawicieli najnowszego pokolenia naszego ludu, nie wyjątkowych, nie wybranych, ale przeciętnych tak, jak ich dobrały komisje wojskowe. Nawet mniej niż przeciętnych, bo jeżeli najgorszy materiał został odrzucony jako niezdatny do wojska, to z drugiej strony, lepszy poszedł do gwardii, a nawet pułków armii załogujących w Rosyi europejskiej. Ci byli z pułków wschodnio-syberyjskich. Z tej sposobności pragnąłem skorzystać, poznać ich bliżej, wytworzyć sobie pojęcie o ich stanie umysłowym i moralnym, znaleźć słowem odpowiedź na szereg pytań, mających dla mnie i niewątpliwie dla wielu moich rodaków wielkie znaczenie. W tym celu prosiłem władze wojskowe w Tokio, ażeby mi pozwolono zabawić wśród nich dłużej i rozgadać się swobodniej. Przyrzeczono mi wszystko zrobić w granicach obowiązującego regulaminu i przyrzeczenia dotrzymano. Doświadczyłem wielkiej uprzejmości i uczynności. Zrobiono mi rzecz najważniejszą, nie przeszkadzając mi rozmawiać z jeńcami językiem, którego nikt z obecnych [Japończyków] nie rozumiał. Oddzielając Polaków od Rosjan, władze japońskie nie mogły się zajmować badaniem stanu świadomości narodowej. Po prostu oddzielono katolików. Tym sposobem wśród pierwszych 47, których umieszczono w Unsandżi – tak się nazywa owa świątynia – znalazł się jeden tylko obcy, Niemiec znad Wołgi. Pozostali sami nasi, w tej liczbie kilku Litwinów.
Nie tracąc wiele czasu na rozmowę ogólną, która niewiele mnie mogła pouczyć, zacząłem rozmawiać z każdym z osobna, wypytując go o to, jak się czuje i czego potrzebuje w niewoli, jak mu było w wojsku, jakie ma wrażenia z bitwy itd. Pytałem też i o inne rzeczy i o to, czy umie czytać i pisać, w jaki sposób się uczył, czy czytywał książki i gazety itd. Z odpowiedzi ich nauczyłem się dużo, więc cząstką z czytelnikami się podzielę. […] Spośród tej setki żołnierzy, z którymi rozmawiałem, około 70 umiało czytać a około 50 także i pisać. Nie było, wszakże nawet 20 takich, którzy by tę umiejętność zdobyli w szkole. Uczyli się w domu. […] U wszystkich, nawet u tych, co czytać nie umieli, widziałem silne poczucie polskie, często nieuświadomione, nie nazwane po imieniu, ale niemniej przeto świadczące, iż są czynniki głębsze od wszelkiej propagandy, sprawiające, że chłop w Królestwie z ogromną szybkością staje się dzisiaj mocnym Polakiem. […] W tych prostych, szczerych duszach tkwią takie wysokie zadatki, widzi się w nich taki cenny materiał na ludzi cywilizowanych, na dzielnych, rozumnych obywateli, wreszcie na pierwszorzędnych żołnierzy!
Dmowski swoje wrażenia z wizyty w obozie Matsuyama opisał po powrocie z Japonii na łamach lwowskiego „Słowa Polskiego”, które później przedrukował wydawany w Gliwicach „Głos Śląski”.
Cdn.
Pierwsza część artykułu Teofila Lachowicza. Tekst ukazał się w „Marsz, marsz Polonia” – dodatku sponsorowanym przez Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce (Okręg 2), Nowy Jork n. 367.