Najpiękniejszą polską tradycją, która nas nieodmiennie kształtuje od najwcześniejszego dzieciństwa, są przeżycia związane ze świętami Bożego Narodzenia. Kim bylibyśmy bez owych jedynych w swoim rodzaju doznań czasu choinki, wigilii, opłatka, wspólnie śpiewanych kolęd, Pasterki o północy, stajenki betlejemskiej w naszych kościołach, szopek, gwiazdy i jasełek? Pytanie takie musi pozostać retoryczne, gdyż nie sposób wyobrazić sobie sytuacji, że mogłoby tego zabraknąć w naszym życiu…
A przecież – o czym rzadko się mówi – zarówno choinka, jak i tak bardzo, że wręcz wyłącznie polski zwyczaj łamania się opłatkiem, pojawiły się stosukowo niedawno. Strojenie choinki, znane wcześniej w Niemczech, upowszechniło się u nas dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Natomiast opłatkiem nasi przodkowie łamią się od końca XVIII wieku, ale przynajmniej początkowo nie było to zbyt powszechne, skoro jeszcze w „Słowniku” Lindego (początek XIX wieku) opłatek w tym znaczeniu nie występuje…
Najdawniejszym więc, a przy tym ściśle określonym w czasie elementem tradycji bożonarodzeniowej jawią się kolędy, chociaż i to nie jest takie jednoznaczne. Badacze wprawdzie wskazują konkretny utwór, który jest uważany za pierwszą polską kolędę – „Zdrow bądź, Krolu anielski”, zapisany w 1424 roku:
Zdrowaś bądź, Krolu anjelski!
K’ nam na świat w ciele przyszły;
Tyś za jisty Bog skryty,
W święte, czyste ciało wlity.
Zdrow bądź, Stworzycielu wszego stworzenia!
Narodziłeś się w ucierpienia
Przez swego luda zawinienie.
[…] Racz przyjąci naszą chwałę,
Racz daci dobre skonanie
Prze Twej Matki zasłużenie,
Abychom Cię wżdy chwalili,
Z Tobą wiecznie królowali. Amen.
Wiemy też, że zapisał ją w kazaniu na Boże Narodzenie praski magister Jan Szczekna, spowiednik królowej św. Jadwigi, i że było to tłumaczenie z czeskiego. Wystarczy jednak zapoznać się z tekstem, by się przekonać, jak bardzo odbiega od kolęd, które rozbrzmiewają w naszych świątyniach. Ale też pierwsze utwory przeznaczone do śpiewania w okresie Bożego Narodzenia nie różniły się od innych pieśni liturgicznych. Wyrastały z treści ewangelicznych i oparte były na melodii chorałowej.
* * *
Trudno wskazać dokładnie czas pojawienia się naszych kolęd, owych jedynych w swoim rodzaju pieśni, z tak bliskimi sercu zarówno melodiami, jak i słowami. Stało się to z pewnością w XVII wieku, ponieważ jeszcze w twórczości najwybitniejszego poety renesansowego, Jana Kochanowskiego, odnajdujemy zaledwie jeden utwór noszący tytuł Kolęda, a przy tym – mimo religijnego charakteru – jest on bliższy antycznej tradycji noworocznej poezji życzeniowej niż pieśniom bożonarodzeniowym:
Tobie bądź chwała, Panie wszego świata,
Żeś nam doczekać dał nowego lata [roku – W.S.].
Daj, byśmy się i sami odnowili,
Grzech porzuciwszy, w niewinności żyli!
Łaska Twoja święta niechaj będzie z nami,
Bo nic dobrego nie uczynim sami!
Mnóż w nas nadzieję, przyspórz prawej wiary,
Niech uważamy Twe prawdziwe dary!
Kolędy wszakże powstawały w XVI stuleciu, tworzone przez anonimowych autorów, najczęściej ze środowisk zakonnych, a przynajmniej jedna z nich, Anioł pasterzom mówił, przetrwała do naszych czasów. Jednakże swoim charakterem – powtórzę raz jeszcze – różniły się zdecydowanie od tych, które stały się wręcz synonimem gatunku.
* * *
Przełomem w dziejach polskich kolęd okazał się wydany w 1630 roku w Krakowie zbiorek zatytułowany „Symfonie anielskie”, mało znanego autora Jana Żabczyca. Znalazły się tam tak popularne teksty, jak „Przybieżeli do Betlejem” czy „A wczora z wieczora”. Przez długie lata toczył się spór, czy nie był to pseudonim jakiegoś poety z epoki, czy może też Jan Żabczyc nie był autorem, a jedynie w dzisiejszym rozumieniu redaktorem, który zebrał śpiewane w polskich kościołach pieśni.
Wątpliwości wydaje się jednoznacznie wyjaśniać fakt, że wszystkie „Symfonie” Jan Żabczyc napisał do znanych melodii świeckich; we wstępie do swojego zbiorku napisał, że z powodu „krótkości czasu i defektu pewnego w typografijej”, nie zdołał załączyć „noty [nuty – W.S.] każdej symfonijej należącej” i tymczasowo, zanim „wygotowano będzie śpiewanie przystojne”, zalecał śpiew na „noty tańców zwyczajnych w Polsce” [podkreśl. – W.S.].
Nie wydaje się możliwe, aby do 36 obcych tekstów udało się Żabczycowi dopasować tyleż popularnych melodii. Stąd wniosek może być tylko jeden, że „Symfonie” pisał Jan Żabczyc, tworząc zręby nowego gatunku zarówno pieśni kościelnych, jak i naszej liryki. Przynajmniej w jednym zaś przypadku z pewnością przesadził, sięgając po naprawdę „mało przystojną” melodię piosenki Poszła niewiasta z kurem do miasta.
Ale nie tylko ów argument natury formalnej przemawia za autorstwem Jana Żabczyca. Dlaczego nie mielibyśmy wierzyć poecie, który napisał w wierszowanym wstępie „Do Czytelnika”:
Nie mam w szkatule chudej arabskiego złota
ni rzemieślniczą ręką lanego klinota, [klejnotu – W.S.] ani z gór sauromackich srebra brantowego; [oczyszczonego] ja to daję, co snadź mam najkosztowniejszego:
z rąk anielskich cytary i chwalebne strony,
którymi się Bóg cieszy na świecie wiadomy.
Dość na tym, że Hippokren bije Tobie czołem;
nie kartę, lecz animusz [uczucie – W.S.] przyjm sercem wesołem.
Autor podzielił się tym, co miał najcenniejszego, dziełem swojego talentu, a więc daru Bożego, nie tyle – jak wiadomo – danego, co zadanego. Dzielił się, podobnie jak ewangeliczny Boży Posłaniec, „radością wielką” z narodzenia Syna Bożego i prosił o przyjęcie tego daru „sercem wesołem”.
Trudno przypuszczać, aby w tamtej epoce, tak wrażliwej na sprawy wiary, religii, grzechu, przypisywałby sobie autorstwo słów kierowanych do Boga, które napisał ktoś inny, tym bardziej, że postawę autora cechuje ogromna żarliwość religijna.
(…) Dziełko Jana Żabczyca – powtórzmy – odegrało fundamentalną rolę w ukształtowaniu się polskich kolęd. Znane powszechnie melodie sprawiły, że „Symfonie anielskie” w krótkim czasie przyjęły się w polskich świątyniach, „omijając” niejako wymagane procedury. Każda bowiem pieśń kościelna – zarówno słowa, jak i melodia – wymagała imprimatur, czyli oficjalnej zgody właściwego dla danego miejsca ordynariusza.
Podobny wybieg – mam na myśli owe usprawiedliwienie „błędem w typografijej” – mógł się udać jedynie w ówczesnej sytuacji naszego kraju, związanej z najazdem szwedzkim i dramatycznym rozdarciem między katolicyzmem a protestantyzmem, którego protektorem jawił się Karol Gustaw. Dość, że te nowe bożonarodzeniowe pieśni, mimo świeckich melodii, przyjęły się i ostatecznie zostały też zaakceptowane przez władze duchowne.
Warto wszakże zwrócić uwagę na same teksty, jakże odmienne od średniowiecznych i renesansowych. Przełomem w wyłonieniu się kolęd jako odrębnego fenomenu duchowego i artystycznego stało się dostrzeżenie w nowo narodzonym Chrystusie przede wszystkim ludzkiego niemowlęcia, bezradnego, zagrożonego, zdanego na swoich ziemskich rodziców. Warto w tym kontekście przypomnieć łaciński wiersz Na Boże Narodzenie bpa Andrzeja Krzyckiego z początku XV wieku:
Nie płacz Boże Dziecię, Królu nad królami,
Przed Twym narodzeniem zadrżały otchłanie.
Uboga kolebka rozbłysła światłami,
A wszystko co żyje, hołd Ci składa, Panie.
Wół służy i osioł, gwiazda promieniami
Świeci, dary niosą ze Wschodu Trzej Mędrce:
Złoto, by uwielbić Pana nad Panami,
Kadzidłem kapłana, mirrą przyszłą mękę.
Dzieciątko dostojne, płaczesz cicho w grocie,
A w tej samej chwili głos Twój budzi trwogę.
O, jak niepojęty w woli swojej Ojciec,
Co dał światu Syna w stajence ubogiej.
Chociaż go uniżył, nie ujął nic z mocy,
Przekazał w władanie i niebo, i ziemię.
Dzieciątko najmilsze, zwróć na mnie Twe oczy,
Uwolnij od grzechów swoim narodzeniem.
(przekład Waldemar Smaszcz)
Autor z przełomu średniowiecza i renesansu pisze wprawdzie o Dzieciątku, jednak nieustannie podkreśla, że nawet złożony w żłóbku, jest to przede wszystkim Bóg Wszechmogący. A przecież Stwórca – by sięgnąć do paradoksalnego spostrzeżenia współczesnego poety, ks. Jana Twardowskiego – także dlatego jest Wszechmogący, bo „nie wszystko może”, sam „prosi o miłość”.
Na podobne widzenie narodzonego w Betlejem Syna Bożego zdobędą się artyści z epoki potrydenckiej – którym Sobór powierzył ważne zadanie, przekraczające ramy sztuki – mieli swoim talentem mówić o rzeczywistości nadprzyrodzonej. Estetyka barokowa zaś, operująca kontrastem, paradoksem, dążąca do olśnienia i zadziwienia odbiorcy, wyjątkowo sprzyjała podejmowanym próbom wyrażenia prawdy o Nocy Betlejemskiej, określanej jako misterium blasku i ciemności.
Średniowiecze, równie żarliwe w sprawach wiary, zupełnie inaczej ujmowało te sprawy. Chrystusa ukazywano przede wszystkim jako Odkupiciela, co sprawiało, że w pobożności tego okresu dominowały motywy pasyjne. Jeżeli zaś sięgano do tematyki bożonarodzeniowej, to najczęściej przywoływano niepojętą dla człowieka prawdę o Dziewicy, która porodziła Syna, a „panieństwa nie straciła”. Nie mogło więc być mowy o jakiejkolwiek czułości w stosunku do Syna Bożego, jednej z osób Trójcy Świętej.
Tak właśnie widzi złożonego na sianie Jezusa autor cytowanego wiesza, jako „dziecię, co życie daje”, mając świadomość, że „wszystko w Jego ręku / I granic żadnych nie zna Jego święta moc.”
Nieznani w większości z imienia XVII-wieczni autorzy zaczęli zaś z dziecięcą prostotą pisać o narodzonym w stajni Bożym Dzieciątku, otoczonym zwierzętami, o pasterzach, którym aniołowie ogłosili „radość wielką” i którzy pierwsi pospieszyli do groty. Warto podkreślić niebywałą adekwatność tytułu zbiorku Jana Żabczyca: Symfonie anielskie, czyli pieśni śpiewane przez aniołów, niebieskich posłańców. Przekazali oni pasterzom pieśni o zdarzeniu, którego ci nie mogli ani pojąć, ani nazwać. Powtarzali więc słowa, jakie usłyszeli, słowa oddające p r a w d ę Tajemnicy Wcielenia. Z tego – wydaje się mówić tytuł zbiorku Żabczyca – wyrosły kolędy…
Waldemar Smaszcz
Fot. David Beale/Unsplash.com