Mieszkam w mieście, którego pełna, uroczysta nazwa brzmi: „Stołeczne Królewskie Miasto Kraków”. O królewskiej przeszłości miasta przypominają jego najbardziej znane zabytki: Zamek królewski na Wawelu, Katedra i Collegium Maius, pierwsza siedziba Uniwersytetu Jagiellońskiego. Te trzy miejsca przypominają, że w polskim kodzie kulturowym królowanie to władza/czyn, chrześcijańska wiara i nauka/myślenie.
Wspominam o tym, gdyż jest to mój/nasz mentalny kontekst rozumienia i przeżywania uroczystości Chrystusa Króla Wszechświata. A jest to kontekst ambiwalentny. Z jednej strony ułatwia on duchową percepcję tej religijnej prawdy przy pomocy analogii, lecz z drugiej, może ją utrudnić poprzez pokusę redukcji do historycznej przeszłości, czy wręcz bajkowych wyobrażeń.
Nie myśli o sobie
Bóg jest królem – czytam w wybranych na dzisiejszą niedzielę fragmentach Pisma Świętego.
Lecz co to konkretnie oznacza? Prorok Ezechiel i autor psalmu 23 tłumaczą, że jest On pasterzem stworzonego przez siebie świata. Obraz pasterza, zrozumiały dla tamtych ludzi, domaga się wyjaśnienia. Pasterz jest zawsze obecny, gwarantuje bezpieczeństwo, gdyż znajduje właściwą drogę do celu, nigdy nie zdradza, nie wydaje podopiecznych na pastwę losu. Można więc rzec, że określenie Boga jako pasterza jest tu synonimem niezawodnego Zbawiciela. Dlatego człowiek mu wierzy, czyli ufa w każdych okolicznościach. Nawet „w dni ciemne i mroczne”, dodaje Ezechiel. Dla proroka i jego słuchaczy były to jedne z największych klęsk narodu, czyli zburzenie Jerozolimy i niewola babilońska. Oto pierwsze wyzwanie dla wierzących: ufać Bogu i Jego Opatrzności w każdej sytuacji. Im jest trudniejsza, tym bardziej wzywa do nadziei kierowanej do Boga.
Sprawiedliwy i miłujący
Nowy Testament rozwija to przesłanie i transponuje je na poziom nadprzyrodzony. Św. Paweł pisze do Koryntian, że królowanie Chrystusa ukaże się w pełni w eschatologicznej przyszłości, gdy pokona On wszystkich wrogów Boga i człowieka, czyli wszelkie zło, a na końcu śmierć, czego zapowiedzią jest Jego zmartwychwstanie. Nie dokona tego nikt inny, tylko On, żadna doczesna władza czy najbardziej atrakcyjna ideologia. Oto drugie wyzwanie dla chrześcijan: nie ufać żadnej mocy, zwierzchności czy władzy, która udaje absolutną, bo to demoniczne podróbki Pana Boga. Czekamy więc cierpliwie i ufnie, lecz aktywnie na ostateczne podsumowanie historii, czyli ujawnienie „po co” i „dlaczego” dział się ów dramat religijny i moralny, jakim jest ludzkie życie.
O nim opowiada w sugestywnych obrazach dzisiejsza Ewangelia. Choć królowanie Boga jeszcze się nie wypełniło, to jednak już się zaczęło. Najpierw od jasnego podziału na dobro i zło. Następnie od wskazania, że chrześcijańska moralność polega na miłości Boga i konkretnej miłości do bliźniego, czyli kogoś, kto potrzebuje mojej pomocy. Ta miłość poprzez konkretny czyn, często „nieopłacalny” według doraźnych miar, interesów i aktualnej mody, jest przepustką do świata Bożego.
Obrońca prawdy
Przechodzę przez krakowski Plac Matejki i wchodzę do kościoła św. Floriana, w którym młody ksiądz Karol Wojtyła był wikarym w latach 1949-1951. A były „to dni mroczne i ciemne”, straszny czas stalinizmu w Polsce. Straszny nie tylko przez – mogło się wydawać – chwilową przegraną doczesnego królowania Chrystusa Pana w myśleniu i czynach wielu ludzi, sterroryzowanych działaniem ówczesnej władzy. Lecz również przez siłę pokusy, jaką była ideologia marksistowska dla wielu Polaków, tęskniących do lepszego, wspaniałego świata. To właśnie wtedy ksiądz Wojtyła mówił podczas rekolekcji akademickich, że „metoda Królestwa Bożego jest metodą prawdy”, a ono samo „jest wezwaniem do czynu”.
ks. Bogusław Mielec, UPJPII, Kraków