Piotr rozumował poprawnie. Oto Pan Jezus mówił o najbliższej przyszłości. Wybierał się do Jerozolimy. Przewidywał, że zostanie tam pojmany, będzie wiele cierpiał i poniesie śmierć. Piotr, znając nastawienie starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie do Jezusa, zdawał sobie sprawę, że to wszystko może się spełnić. Nie mógł więc zrozumieć, dlaczego Nauczyciel zgadza się na taką przyszłość, dlaczego niczego nie robi, aby jej uniknąć. Przecież każdy trzeźwo myślący człowiek starałby się tak pokierować swoim losem, aby uniknąć zła, które czyha na niego. Wystarczyło przecież nie iść w tym czasie do stolicy, zaczekać aż sytuacja się uspokoi a gniew starszych ludu przygaśnie.
Można też było zgromadzić wszystkich, którzy chodzili za Jezusem, wszystkich, którzy zawdzięczali Mu wiele i wejść do Jerozolimy w obstawie tak mocnej, że nikt nie odważyłby się zaatakować Jezusa. Piotr czuł się w obowiązku podpowiedzieć Nauczycielowi te rozwiązania. Nie było w tym śladu złej intencji. Pragnął jedynie dobra Pana Jezusa. Pełen troski wziął Go na bok i zaczął: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie” (Mt 16, 22). Pan Jezus nie słuchał już dalej. Wiedział, co Piotr chce Mu przez to powiedzieć. Zareagował ostro: ,,Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, ale na ludzki” (Mt 16, 23).
Rzeczywiście, Piotr w swoim rozważaniu zatrzymał się tylko na tym, co Jezus mówił o swym cierpieniu i śmierci. Nie zwrócił natomiast uwagi na to, że Pan mówił też o zmartwychwstaniu, które miało się dokonać już po trzech dniach. Perspektywa śmierci Mistrza jawiła się jako konkretne i bliskie zagrożenie, zaś idea zmartwychwstania była jeszcze zbyt obca dla Apostoła, zbyt tajemnicza i odległa. Myślał o tym, co ludzkie, bolesne, tragiczne – bo to aż nadto konkretne. Nie myślał o tym, co Boskie, cudowne, niepojęte – bo to zbyt tajemnicze. Pan Jezus, zwracając się do Piotra, wskazał jednoznacznie, że taki sposób podejścia do rzeczywistości jest szatańską pokusą: „Zejdź Mi z oczu, szatanie…” To szatan podsuwa rozwiązania, które po ludzku wydają się najsłuszniejsze, służące doczesnemu dobru człowieka, ale które dalekie są od planów Bożych i nie przyniosą o wiele większego dobra, które Bóg przygotował dla człowieka. Pokusa ludzkiego myślenia w decydowaniu o swoich albo cudzych losach dotyka każdego pokolenia. Zawsze pojawia się argument duchowej albo materialnej korzyści, a przynajmniej tzw. „mniejszego zła”, który towarzyszy myśleniu „o tym, co ludzkie”, z pominięciem Bożego wymiaru rzeczywistości. Czasem z autentyczną troską o ziemski kształt Kościoła, o człowieka mówi się: „Wiadomo, że ludzie się rozwodzą i pobierają się na nowo. Wielu z nich odchodzi od Kościoła, bo jego prawo dotyczące rozwodów jest zbyt surowe. Czy nie lepiej byłoby zmienić zasady i sprawić, by liczba wiernych nie malała? Z drugiej strony, po co dwoje ludzi, którzy zawarli sakrament małżeństwa, ma się męczyć ze sobą, gdy oboje dochodzą do wniosku, że lepiej byłoby się rozwieść? Przecież można by dać im szansę na ponowne poukładanie sobie życia.” Po ludzku, to wszystko prawda. A po Bożemu? Bóg postawił jasną zasadę, potwierdzoną przez Pana Jezusa: „Co (…) Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19, 6). Dlatego Kościół stoi na straży przysięgi, słowa danego człowiekowi w obliczu Boga i strzeże przed utratą łaski sakramentalnej, którą oboje małżonkowie otrzymali. Ten, kto myśli o tym, co Boże, wie, że w perspektywie wieczności wierność małżeńska nabiera wartości zasługi, zwłaszcza wtedy, gdy jest wręcz heroiczną manifestacją miłości zdolnej do przebaczania, uniżenia i ofiar.
Inni z podobną nutą troski mówią: „Świat jest przeludniony, wielu ludzi cierpi głód. Trzeba coś z tym zrobić. Najlepiej propagować tzw. «kontrolę narodzin» przez ułatwienie dostępu do antykoncepcji i aborcję. Tak samo, gdy ma się narodzić dziecko z upośledzeniem, albo w rodzinie, której nie stać na zapewnienie godziwych warunków życia, lepiej pozwolić matce, aby zdecydowała, czy chce wydać na świat potomstwo, które skazane będzie na cierpienie. Kościół powinien zweryfikować swoje przestarzałe nauczanie. Byłby wtedy bardziej popularny. Podobnie w przypadku eutanazji. Czy nie można zgodzić się na to, aby stary albo schorowany człowiek nie męczył się już dłużej, ale w «godnych» warunkach, pod opieką służby medycznej odebrał sobie życie?”. Są to przykłady, które jeszcze wyraźniej unaoczniają, jak rozumowanie oparte o „to, co ludzkie” może prowadzić do wręcz nieludzkich rozwiązań.
Bóg jest Stwórcą i Panem życia. To do Niego należy decyzja, kiedy i w jakich warunkach życie ma zaistnieć i kiedy zakończyć się. Dlatego Kościół, biorąc pod uwagę to, co Boże i ufając w Jego moc, nie lęka się tracić na popularności i stanowczo powtarza: „Nie zabijaj!” (Wj 20, 13; Mt 5, 21). Przykłady myślenia o tym, co ludzkie, bez zwracania uwagi na to, co Boże, możemy znaleźć nie tylko na forum ogólnoludzkim, ale również w naszym zwykłym, codziennym życiu. Bywa, że człowiek staje wobec dylematu: praca w niedzielę z perspektywą wymiernego zysku, albo wierność przykazaniu odpoczynku z „gołą pensją”; drobne oszustwo, które – jak się wydaje – nikomu nie szkodzi, a przyniesie konkretne zyski dla całej rodziny, czy „naiwna” uczciwość za cenę klepania biedy; małe kłamstwo dla zachowania twarzy, albo prawda za cenę wyśmiania. Trzeba wtedy pamiętać, że to, co po ludzku wydaje się normalne, bo „każdy by tak postąpił”, nie zawsze jest słuszne w oczach Bożych, a często może być podszeptem szatana. Nie można wymawiać się szlachetnymi intencjami. W perspektywie wieczności one nie są wystarczające. Liczą się czyny spełniane zgodnie z tym, co Boskie. Niech zatem w naszym codziennym myśleniu i dokonywaniu wyborów towarzyszy nam upomnienie św. Pawła: „Nie bierzcie (…) wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe” (Rz 12, 2). Nie zapominajmy, że po życiu i śmierci przychodzi zmartwychwstanie!
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Tessa Wilson/Unsplash.com