Dawanie świadectwa jest jednym z podstawowych zadań chrześcijanina. Sam Chrystus wyznaczy je wszystkim pokoleniom swych uczniów, mówiąc do Apostołów w dniu wniebowstąpienia: „Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1, 8). Nie jest to zadanie łatwe. Jego spełnienie wymaga bowiem uzewnętrznienia własnej wiary oraz konsekwentnego realizowania wymagań z niej płynących. Do tego zaś potrzeba odwagi i wierności. Dlatego też współcześnie uczniowie Chrystusa często uchylają się od tego obowiązku, szukając usprawiedliwienia w powiedzeniu, że wiara jest prywatną sprawą każdego człowieka. W wielu sytuacjach taka opieszałość może stanowić antyświadectwo i przyczynę grzechu zaniedbania.
Trzeba jednak wiedzieć, że istnieje przeciwieństwo opieszałości, które równie skutecznie uniemożliwia spełnienie chrześcijańskiego powołania do dawania świadectwa. Jest to nadgorliwość. Ewangelia dzisiejszej niedzieli pokazuje, na czym polega taka postawa. Trędowaty, który przyszedł do Jezusa, miał dość wiary, aby prosić Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” (Mk 1, 40). Pan Jezus wyciągnął rękę i dotknął go. Przez ten gest, łamiąc surowe przepisy Prawa, wyraził wobec trędowatego swoją bliskość. Był przy nim ze swoją uzdrawiającą mocą. Choroba natychmiast ustąpiła. Zanim uzdrowiony zdążył okazać swoją radość i wdzięczność, otrzymał od Pana Jezusa konkretne wskazanie co do dalszego postępowania: „Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich” (Mk 1, 44). Pan Jezus wyraźnie domagał się od niego, by dał świadectwo. Bardzo precyzyjnie określił też, w jaki sposób i wobec kogo miał to uczynić: miał zaświadczyć wobec kapłana, wypełniając przepisy Prawa. Równocześnie obowiązywał go surowy zakaz rozgłaszania tego, co się wydarzyło. Tymczasem zaraz po odejściu „zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło” (Mk 1, 45).
Uzdrowiony nie tylko nie spełnił polecenia Pana Jezusa, ale również złamał Jego zakaz. Z pewnością radość opanowała jego serce do tego stopnia, iż chciał o niej powiedzieć każdemu, kogo spotkał. Prawdopodobnie mówił o tym, pragnąc w ten sposób wyrazić również swą wdzięczność dla Nauczyciela. Uległ emocjom. Zbytnio skupił się na swoim doświadczeniu, na przeżyciu bliskości Jezusa, na swym uzdrowieniu i wyrwaniu z beznadziejnej sytuacji osamotnienia, spychając niejako na margines świadomości Jego wskazanie. Zapomniał o przepisach Prawa, rytualnych obmyciach i ofiarach, o kapłanie, który miał urzędowo stwierdzić jego uzdrowienie. W jego przekonaniu wszystko to straciło znaczenie wobec tego, co sprawił Jezus. Nie zauważył jednak, że równocześnie przestało się dla niego liczyć także to, czego oczekiwał od niego Uzdrowiciel. Sądził, że rozgłaszając wieść o uzdrawiającej mocy Jezusa, zrobi Mu największą przysługę. Usiłował świadczyć na swój sposób, ignorując wolę Jezusa.
Właśnie na tym polega nadgorliwość. Człowiek wierzący, szczególnie ten, który doświadczył w swoim życiu bliskiego spotkania z Chrystusem i zaznał Jego łaski, skupia się na swoim doświadczeniu i za wszelką cenę pragnie się nim podzielić z innymi. Często jednak takie skoncentrowanie uwagi na sobie nie pozwala mu odczytać wskazania Chrystusa dotyczącego postępowania, jakie powinno wynikać z tego religijnego doświadczenia. Nawet jeżeli je rozeznaje, emocje biorą górę i rzutują na jego słowa i działanie. Zazwyczaj nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego własne przeżycia stają się ważniejsze od woli Chrystusa. Ludzie, których uda mu się wprowadzić w świat swoich religijnych przeżyć, zapragną jedynie podobnych doświadczeń i dla nich, a nie dla samego Chrystusa, będą Go poszukiwać. Pan nie będzie mógł przekazać im niczego ze swej Ewangelii, bo po prostu nie będą tym zainteresowani. To, co miało być dawaniem świadectwa, stanie się antyświadectwem. Tak było w przypadku uzdrowionego trędowatego. Rozpowiadając to, czego doświadczył od Pana Jezusa, nie tylko nie dał świadectwa, ale uniemożliwił Mu głoszenie Ewangelii: „Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych” (Mk 1, 45).
Podobne sytuacje można zaobserwować również współcześnie. Grzeszy nadgorliwością polityk, który wysoko wznosi szyld swojej chrześcijańskości, zasiada w pierwszych rzędach na różnorakich nabożeństwach, a równocześnie nie usiłuje poznać albo nie wypełnia tego, czego Chrystus oczekuje od niego jako polityka. Co z tego, że deklaruje się jako gorliwy obrońca wartości chrześcijańskich, gdy na co dzień nie wypełnia tych i tylko tych obowiązków, jakie Chrystus wyznaczył mu przez mandat i zaufanie wyborców? Nadgorliwością i powodem antyświadectwa jest wykorzystywanie katolickich środków przekazu do budzenia niechęci lub wręcz nienawiści do każdego, kto ma odmienne zdanie na tematy społeczne, polityczne czy religijne.
Z pewnością też nie daje dobrego świadectwa działacz katolickiego ruchu czy stowarzyszenia, który przez swe nadgorliwe zaangażowanie zaniedbuje obowiązki rodzinne i zawodowe. W życiu każdego wierzącego pokusa nadgorliwości pojawia się zawsze wtedy, gdy zbytnio skupia się on na manifestowaniu swej religijności, a zaniedbuje wypełnianie tego, co Chrystus wskazuje jako pierwsze i konieczne. Można uchronić się od błędu nadgorliwości, budując swoją religijność na nieustannym wsłuchiwaniu się w głos Chrystusa i podejmowaniu codziennych zadań zgodnie z Jego wolą. Każdego dnia i każdej godziny trzeba pytać Go, czego oczekuje od nas i jakie wyznacza zadania, i słuchać Jego odpowiedzi. Taki dialog może się odbywać jedynie w umyśle i sercu, które wypełnia duch modlitwy. Chrystus nieustannie daje wskazania bezpośrednio przez swoje słowo, przypominając Boże przykazania i rady ewangeliczne, albo pośrednio przez zdarzenia, które wymagają reakcji, przez ludzi, którzy oczekują różnorakich posług, przez obowiązki, jakie wyznacza stan czy zawód. Są to natchnienia Ducha Świętego, które człowiek uwrażliwiony przez modlitwę może odczytać i podjąć. Tylko ten, kto wypełnia wolę Chrystusa, jest prawdziwie gorliwy, a jego świadectwo jest czytelne i skuteczne.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Mihai Surdu/Unsplash.com