„Człowiek we łzach widzi źle, ale człowiek bez serca nie widzi nic” – powiedział Jan Błoński (1931 – 2009), znakomity literaturoznawca z krakowskiej szkoły krytycznoliterackiej. Z jego imponującego dorobku – jeszcze na studiach z wypiekami na twarzy pochłaniałem książkę o Mikołaju Sępie Szarzyńskim, z którą długo się nie rozstawałem – chciałbym zwrócić uwagę na najmniejsze dziełko, zbiór mikroesejów o nieco przekornym tytule Mieszaniny (Kraków, 2001), które zagościły na moim biurku tuż po ukazaniu się i już tam pozostały. Co rusz znajduję powód, by do nich zajrzeć i zawsze trafiam na coś inspirującego.
Jan Błoński odkrył wręcz nieznane XVII-wieczne przekłady poezji św. Jana od Krzyża. Zaznaczywszy, „że wierszy nie pisze się wzniosłymi uczuciami, ale doborem słów”, sięgnął po tłumaczenia, które – jak napisał – „zawsze głęboko go poruszały”, poświęcając kilka zdań tajemniczemu autorowi:
„Kim […] był […]? Można się tylko domyślać. W 'Głosie Karmelu’ z roku 1927 znajduje się wiadomość, że wizytator karmelitanek miał oglądać rękopisy tłumaczeń z XVII wieku i na jednym z nich spostrzegł podpis: ››Brat Kolumban od Wniebowzięcia N.P. prosi o modlitwę‹‹. Otóż Brat Kolumban to Franciszek Perin (Perrin), syn Wawrzyńca i Lukrecji z Drzewieckich, profes po roku nowicjatu w 1654, następnie przeor karmelitów w Kamieńcu Podolskim – zmarły w Krakowie w październiku 1674. Perrin to nazwisko francuskie. Z Francji przywędrował ojciec przeora. Rodzina była już zupełnie spolszczona.”
Po lekturze przekładów Brata Kolumbana, w pełni zgadzam się z przywołanym pięknym zdaniem krakowskiego krytyka, którym rozpocząłem ten szkic: „Człowiek we łzach widzi źle, ale człowiek bez serca nie widzi nic”. Dodam tylko, że odniósłbym je także do poematu mistycznego Karola Wojtyły Pieśń o Bogu ukrytym. Wiersze, które składają się na ten utwór od początku w równym stopniu mnie poruszały, co budziły zachwyt (o czym będzie tu mowa).
Wracając zaś do staropolskich przekładów poezji Doktora Nocy, chciałbym przytoczyć chociaż dwa fragmenty:
To mię w tej drodze Światło prowadziło
Pewnij niż gdyby dzień słońce okryło.
I przyszłam, gdzie mię czekał pożądany
Oblubieniec mój, z Nieba obiecany –
Tam, gdzie nie było, kto by swe obrócił
Oczy ku sobie, ani też mnie zoczył,
Gdyż już Świat mroczył.O Noc bez nocy, wodzu pożądany,
Większem nad zorze światłem przyodziany,
O Nocy wdzięczna, któraś od Syonu
Mnie wprowadziła Niebieskiego Tronu,
A z oblubieńcem Bogiem poślubioną
Związkiem Miłości czynisz zjednoczoną
Weń obróconą.
Z Ewangelii św. Łukasza wiemy, że pojawieniu się „posłańców nieba” towarzyszyła wielka jasność, przy której blednie nawet blask słoneczny, nie mówiąc o jakimkolwiek ziemskim świetle, wówczas po prostu niewidocznym. I nie jest to jedyny zapisany w Piśmie świętym przykład „chwały Pańskiej”, która – w przypadku pasterzy – „zewsząd [ich] oświeciła, tak, że bardzo się przestraszyli” (Łk 2, 9). Podobne zjawisko miało miejsce podczas przemienienia Chrystusa na górze Tabor, w obecności kilku uczniów. (Mt 17, 1 – 8)
Z prostotą, ale i mistycznym wyrazem, ukazał „światłość wielką”, jaka wraz z narodzeniem Dzieciątka Jezus przyszła na świat, niderlandzki malarz Geertgen tot Sint Jans (ok. 1465 – 1490) w takich obrazach jak Boże Narodzenie czy Adoracja Dzieciątka: „…był on – czytamy w zwięzłej charakterystyce artysty, o którym niestety także wiemy bardzo niewiele – pejzażystą organizującym w sposób nowatorski iluzję przestrzenną przez operowanie światłem. W jednym z obrazów, Adoracji Dzieciątka, leżące nago w kołysce Dzieciątko staje się źródłem światła określającym formy w obrazie.”
Takie właśnie doznania towarzyszą przeżyciom mistycznym, by przywołać cytowane strofy św. Jana od Krzyża – „To mię w tej drodze Światło prowadziło / Pewnij niż gdyby dzień słońce okryło” – czy wspomniany poemat Karola Wojtyły. Już w jednym z pierwszych wierszy tego utworu czytamy:
[…] Ciągle wracasz pamięcią
do tego poranka zimą.
Tyle lat już wierzyłeś, wiedziałeś na pewno,
a jednak nie możesz wyjść z podziwu.Pochylony nad lampą, w snopie światła wysoko związanym,
nie podnosząc swej twarzy, bo po co –
– i już nie wiesz, czy tam, tam daleko widziany,
czy tu w głębi zamkniętych oczu.Jest tam. A tutaj nie ma nic prócz drżenia,
oprócz słów odszukanych z nicości –
ach, zostanie ci jeszcze cząstka tego zdziwienia,
które będzie całą treścią wieczności.
Poeta, bohater tego wiersza, powtórzmy: nie tylko wierzy, ale i „wie na pewno”, jednak to, co ujrzał w mistycznej wizji, wywołało w nim trudną do nazwania reakcję, jaką nie do końca wyrażają te dwa wyjątkowe w naszym języku, bliskie sobie słowa: podziw i zdumienie. Przeżycia te nieskończenie przerosły wszelkie doświadczenia żarliwego wyznawcy Chrystusa. „Pochylony nad lampą”, której światło jest jednak niezauważalne, gdyż całe pomieszczenie wypełniła inna jasność, „wysoko związana”, zatraca wręcz swoje rozeznanie przestrzeni, nie jest w stanie określić, czy Chrystus jest „tam daleko widziany, / czy tu w głębi zamkniętych oczu.”
Wie wszakże, że oto uniosła się przed nim zasłona, zza której „jasność napływa”, jakiej dotąd nie doznał; Światłość (pisana wielką literą!) ogarniająca go całego:
A wtedy zewsząd widoczny w zwierciadłach dalekich i bliskich
widzisz swój cień.
Jak się ukryjesz w tym świetle?
Za małoś jest przeźroczysty,
a jasność zewsząd tchnie.Wtedy – patrz w siebie. To Przyjaciel,
który jest jedną iskierką, a całą Światłością.
Ogarniając sobą tę iskrę
już nie dostrzegasz nic
i nie czujesz, jaką jesteś objęty Miłością.
Zdumiewające – słowo to, podobnie jak „zdziwienie”, wciąż powraca w poezji mistycznej, dotykamy wszak czegoś, co nie jest „z naszego świata” – bohater wprawdzie nie jest w stanie poczuć „jaką jest objęty Miłością”, jednocześnie wie, że także tę Miłość należy zapisać wielką literą:
Miłość mi wszystko wyjaśniła,
miłość wszystko rozwiązała –
dlatego uwielbiam te Miłość,
gdziekolwiek by przebywała.
Zastyga przed przykuwającą wzrok Światłością, co tak ujął w jednym z najpiękniejszych liryków swego poematu:
Stać tak przed Tobą i patrzeć tymi oczyma,
w których zbiegają się drogi gwiazd –
O oczy, nieświadome Tego, Kto w Was przebywa,
odejmując Sobie i gwiazdom niezmierny blask.Więc wiedzieć jeszcze mniej, a jeszcze więcej wierzyć.
Powieki powoli zamykać przed światłem pełnym drżeń,
potem wzrokiem odepchnąć przypływ gwieździstych wybrzeży,
nad którymi zawisa dzień.
Wpatrującego się w Chrystusa „tymi oczyma” ogarniają różne myśli. Ważny jest ów zaimek wskazujący, tworzący całość semantyczną z kolejnym wersem: „tymi oczyma / w których zbiegają się drogi gwiazd”. To najbardziej wyeksponowany tutaj obraz poetycki: oczy, „w których zbiegają się drogi gwiazd”. Wielu z nas doświadczyło podobnych przeżyć, gdy pogodną nocą wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone niebo. Nie widzieliśmy nic więcej oprócz bezkresu gwiazd. Zdawało się wówczas, że cały wszechświat to owe niepoliczalne „świetliki”, zwłaszcza, gdy mieliśmy szczęście spoglądać w niebo na przykład ze statku przemierzającego bezmiar mórz czy oceanów.
Ogarnięci poczuciem nieskończoności i zdumieni dziełem Stwórcy, który – by sięgnąć do śpiewanej do dziś w naszych świątyniach wielkiej pieśni ojca polskiej poezji, Jana Kochanowskiego, Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?, to „niebo zbudował / I złotymi gwiazdami ślicznie uhaftował”. Młody poeta nie potrafił powstrzymać się przed zawołaniem: „O oczy, nieświadome Tego, Kto w was przebywa, / odejmując Sobie i gwiazdom niezmierny blask.” [podkr. – W.S.]
Szczęśliwi – przepraszam za tę może nazbyt emocjonalną refleksję – którzy dzięki swojej wrażliwości potrafią przeżyć do głębi ten obraz! Poeta-mistyk nie pomniejsza znaczenia zmysłu wzroku, bo dzięki nawet tak niedoskonałemu „pośrednictwu” mógł doświadczyć Boskiej nieskończoności. Oczy, ta niewielka cząstką człowieka, pomieściła w sobie urodę całego nieboskłonu! W nich – jak to ujął autor – „zbiegają się drogi gwiazd”. Co za obraz – trudno powstrzymać się od okrzyku. A przy tym prawdziwie mistyczny! Nie widzimy postaci Stwórcy, mamy przed oczami – mówiąc językiem sztuki współczesnej – rodzaj malarstwa abstrakcyjnego, które wszakże budzi w człowieku doznania mistyczne.
I to jeszcze jedno uniżenie się Boga, który aby dać się objąć ludzkim wzrokiem, musi „odjąć sobie” wiele ze swojego blasku…
Niejako naturalnym dopowiedzeniem jest kolejna strofa, rozpoczynająca się znakomitym, godnym zapamiętania aforyzmem: „Więc wiedzieć jeszcze mniej, a jeszcze więcej wierzyć.” Wówczas niedoskonałe – jak już zostało tu powiedziane – doznania wzrokowe przestają być istotne. Spełniły swoją rolę, dlatego można „powieki powoli zamykać przed światłem pełnym drżeń”, nie zwracać nawet uwagi na budzący się dzień, który sprawia, że zacierają się gwiazdy.
Omawiany wiersz składa się z trzech strof. Ostatnia, jak często bywa w takich trójzwrotkowych lirykach, stanowi zwieńczenie całości. Poeta modli się do Stwórcy, by „przemienił zamknięte oczy / w oczy szeroko otwarte”:
Boże bliski, przemień zamknięte oczy [podkr. – W.S.]w oczy szeroko otwarte –
i nikły podmuch duszy drgającej w szczelinach róż
otocz ogromnym wiatrem.
I tu niespodzianka… Strofa zamykająca ten – powtórzę – jeden z najpiękniejszych liryków mistycznego poematu okazuje się dość tajemnicza. Wprawdzie pierwszy dwuwiersz jeszcze tego nie zapowiada. Prośba poety, by „Bóg bliski” (trudno nie zwrócić uwagi na ten jakże zwyczajny, a przecież niebywale wymowny epitet: „bliski”) przemienił – kolejne ważne słowo; nie zmienił czy sprawił, by zamknięte oczy stały się „szeroko otwarte”, lecz je „przemienił”, tak jak Chrystus przemienił się na górze Tabor czy kapłan przemieniający w czasie Mszy świętej wino i chleb w krew i ciało Zbawiciela.
Kolejny wiersz z tego mistycznego dzieła przyszłego Papieża, budzi bodaj jeszcze większe zdumienie, jakie niekiedy towarzyszy lekturze poezji, ale poezji naprawdę, takiej najwyższej miary. Jej istotę doskonale ujęli symboliści mówiąc, że poezja jest wyrażaniem niewyrażalnego. To, oczywiście, paradoks, równie ważny w poezji, jak i w filozofii czy teologii. Wyrazić niewyrażalne – mniej nie warto! I młody Karol Wojtyła doskonale to zrealizował w wierszu o dotknięciu Boga:
Ktoś się długo pochylał nade mną.
Cień nie ciążył na krawędzi brwi.
Jakby światło pełne zieleni,
jakby zieleń, lecz bez odcieni,
zieleń niewysłowiona, oparta na kroplach krwi.To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem i żaru,
które się we mnie osuwa, a pozostaje nade mną,
chociaż przemija opodal – lecz wtedy staje się wiarą
i pełnią.To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem i żaru,
taka milcząca wzajemność.Zamknięty w takim uścisku – jakby muśnięcie po twarzy,
po którym zapada zdziwienie i cisza, cisza bez słowa,
która nic nie pojmuje, niczego nie równoważy –
w tej ciszy unoszę nad sobą nachylenie Boga.
Wizja wszakże nie trwa długo. Mistyk wraca do codziennej rzeczywistości, chociaż zostaje w nim – jak napisał poeta – cząstka „tego zdziwienia, / które będzie całą treścią wieczności”. Obdarowany Łaską, o którą się modlił, już tu na ziemi ujrzał rzeczywistość, jaka czeka na nas „w Domu Ojca”.
Obdarzeni łaską szczególnego widzenia przekraczają próg transcendencji, sięgają rzeczywistości innym nieznanej, nawet świadkom znajdującym się tuż obok. Jest to zarazem wielka Łaska, ale i bodaj jeszcze większe zobowiązanie. Mistyk, sięgając „za zasłonę”, nie jest już tym samym człowiekiem, chociaż na co dzień – poza szczególnym zatopieniem w modlitwie – nie musi to być widoczne.
* * *
Zagłębianie się w poemacie Karola Wojtyły ułatwia pierwsza strofa, będąca doskonałym wprowadzeniem do kontemplacji:
Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem.
Nie przefruniesz tamtędy jak ptak.
Musisz stanąć i patrzeć coraz głębiej i głębiej,
aż nie zdołasz już odchylić duszy od dna.Tam już spojrzeń żadna zieleń nie zachwyci,
nie powrócą oczy uwięzione.
Myślałeś, że cię życie ukryje przed tamtym Życiem
w głębiny przechylonym.Z nurtu tego – to wiedz – że nie ma powrotu.
Objęty tajemniczym pięknem wieczności!
Trwać i trwać. Nie przerywać odlotów
cieniom, tylko trwać
coraz jaśniej i prościej.
[…]
Już w niej pojawia się motywu wzroku, powracający w całym utworze. Można powiedzieć, cóż w tym dziwnego, skoro jest to wizja, niemniej nawet w tym kontekście motyw ten wydaje się szczególnie przez poetę uprzywilejowany. Dodam też, że jest on niezwykle istotny w całej twórczości literackiej Ojca Świętego, od pierwszych wierszy mistycznych z poematu Pieśń o Bogu ukrytym po List do artystów i Tryptyk rzymski, w którym Dostojny Autor napisał:
Tajemnica początku […] wyłania się ze Słowa.
Słowo – odwieczne widzenie i odwieczne wypowiedzenie.
Ten, który stwarzał, widział – widział, „że było dobre”,
widział widzeniem różnym od naszego.
On – pierwszy Widzący –
Widział, odnajdywał we wszystkim jakiś ślad swej Istoty, swej pełni –
[podkr. W.S.]
W drugiej zaś części Pieśni o Bogu ukrytym, zaledwie dwudziestokilkuletniego autora czytamy:
Te biedne moje oczy, gdy stwarzałeś,
czerpiąc z toni w otwartą dłoń,
o tym wiecznym spojrzeniu myślałeś,
zachwyconym w niezmierną toń
i mówiłeś:
uniżę się, bracie, uniżę,
nie osamotnię nigdy twoich oczu,
naprzód ukryję się w krzyżu,
potem chlebem w dojrzałym zbożu.
Więc myślę:
dlatego tak się uniżasz,
by nie osamotnić w kosmosie
moich ramion dalekich od krzyża
i mych oczu oddanych tęsknocie.
Wiersz ten wymaga skupionej lektury. Już inicjalna strofa przynosi arcyważne treści. Poeta jest przekonany, że Stwórca, obdarowując człowieka łaską widzenia, myślał „o wiecznym spojrzeniu”, gdy znajdziemy się w rzeczywistości, jakiej „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało.” (1 Kor 2, 9) Niemniej Chrystus nie osamotnił nas i w ziemskim życiu, pozostawiając siebie „naprzód […] w krzyżu”, potem w Chlebie Eucharystycznym. Wszystko to uczynił dla człowieka, o „ramionach dalekich od krzyża”, ale i – właśnie ten obraz kończy wiersz – o oczach „oddanych tęsknocie”. Tęsknocie za Bogiem – powtórzmy za naszym staropolskim poetą, Mikołajem Sępem Szarzyńskim – który jest celem człowieczej miłości.
Waldemar Smaszcz