Jedni trudzili się przez cały dzień, drudzy tylko przez godzinę, a otrzymali tę samą zapłatę. Co to za sprawiedliwość? Właściciel winnicy, jeśli chciał być taki dobry, mógł przynajmniej dać tym pierwszym trochę owoców, albo w jakikolwiek inny sposób zaznaczyć swoją wdzięczność za całodniową pracę. Jeśli podobne myśli rodzą się w naszych umysłach, gdy czytamy przypowieść o robotnikach w winnicy, to znaczy, że Pan Jezus osiągnął swój cel. Jak wtedy swoich słuchaczy, tak i dziś nas sprowokował do zauważenia różnicy pomiędzy zasadami panującymi w naszej codzienności, a tymi obowiązującymi w królestwie Bożym.
Od dziecka wpajano nam zasadę: jaka zasługa, taka nagroda. Jest ona jak najbardziej słuszna, gdy jest ujmowana w kategoriach sprawiedliwości społecznej. Jednak przypowieść Pana Jezusa nie jest przemówieniem polityka, działacza społecznego albo związkowca o sprawiedliwości, równości, prawach robotniczych, ani też nie jest instrukcją, jak zawierać kontrakty o pracę. Jest to przypowieść o królestwie niebieskim. Pan Jezus opowiedział ją faryzeuszom, którzy mieli Mu za złe, że więcej uwagi i troski poświęca tym, których uważali za grzeszników i niegodnych, aniżeli im, którzy w najdrobniejszych szczegółach spełniali nakazy Prawa. Pragnął pokazać im, że Jego postępowanie jest niczym innym jak objawieniem odniesienia Boga do człowieka. Trzeba o tym pamiętać, aby dobrze odczytać treść przypowieści.
Jest czas winobrania. Potrzeba wielu rąk do pracy. Właściciel winnicy poszukuje robotników. Już wczesnym rankiem bez trudności znajduje ich i umawia się, że zapłaci im denara za dzień pracy. Była to zwykła zapłata, wystarczająca na całodzienne utrzymanie rodziny. Zgodzili się więc bez wahania. Następni, przyjmowani o godzinie trzeciej, szóstej i dziewiątej mieli obiecane ,,co będzie słuszne” (Mt 20, 4). Godzili się i na to, ufając, że nie zostaną oszukani. W końcu około godziny jedenastej, czyli piątej po południu, właściciel decyduje się nająć jeszcze innych robotników. Stoją oni na rynku bezczynnie. Nie szukają zajęcia. To właściciel winnicy odnajduje ich i proponuje pracę. Nie obiecywali sobie zbyt wiele. Wiedzieli, że mogą otrzymać najwyżej jakąś część denara. Jednak lepsze to, niż nic. Przyjmują propozycję. Gdy nadszedł czas zapłaty, tak pierwsi jak i ostatni otrzymują po denarze. Wszyscy są zaskoczeni. Ci ostatni, bo otrzymali to, czego się nie spodziewali, i ci pierwsi, bo zostali z nimi zrównani, choć włożyli o wiele więcej wysiłku. Jedynie właściciel winnicy wie, co robi i dlaczego. On nie rozumuje w kategoriach zasług, ale potrzeb. Wie dobrze, że jeśli da tym ostatnim jedną piątą czy jedną dziesiątą denara, to oni sami i ich rodziny będą w dokładnie takiej samej sytuacji, jak przed podjęciem pracy – to, co w tym czasie zarobili nie wystarczy, by zaspokoić choćby minimum potrzeb ich rodzin. Wrócą do domu po całym dniu, a ich dzieci będą nadal głodne. Nie zwraca więc uwagi na to, że sami są sobie winni (bo nie szukali zajęcia), ani też na niewielki efekt ich pracy – ze swej dobroci daje im tyle, by mogli być spokojni o jutro własne i swoich najbliższych. Zwróćmy uwagę, że jego gest dobroci nie zaprzecza sprawiedliwości – nie skrzywdził robotników zatrudnionych o świcie, wypłacając im należność zgodnie z umową.
Taka jest logika działania Boga względem człowieka. Dobroć Boża nie jest ograniczona ani przez ludzkie zasługi ani przez winy. Bóg daje swoje łaski darmo i zawsze nadobficie. Daje je według potrzeb, a nie według zasług. W oczach Bożych największą potrzebą człowieka jest zbawienie. W swojej miłości Bóg pragnie zbawienia każdego człowieka. Każdemu więc, dobremu i złemu, udziela tyle ze swej dobroci, aby mógł osiągnąć zbawienie. Bóg nigdy nie rezygnuje z człowieka, Ojciec zbawia ludzi, którzy być może nie uniknęliby naszego potępienia. Radością świętych jest widzieć dzieła miłosierdzia Bożego i rosnące zastępy tych, którzy dzięki Jego dobroci mają udział w Jego chwale. Czy mamy prawo sądzić, że przez to jest niesprawiedliwy? Podczas, gdy my usiłujemy bronić sprawiedliwości rozumianej w kategoriach porównań, odpłaty i równości w przyznawaniu honorów i nagród, Pan Jezus uczy, że podstawowym kryterium działania Boga wobec ludzi jest dobroć. Jakiekolwiek byłyby nasze zasługi i godności, to zbyt mało, aby można było powiedzieć, że „należy się nam” Boże błogosławieństwo. Możliwość kontaktu i przyjaźni człowieka z Bogiem nie jest ceną za nasze dzieła, ale czystym i darmowym darem Boga – łaską, która przerasta wszelkie nasze zasługi. Nie sądźmy, że Pan Bóg nie docenia dobrych i sprawiedliwych, ponieważ przebacza złym i niesprawiedliwym, dopuszczając ich do wspólnoty miłości ze sobą, gdy nawracają się – choćby w ostatnim momencie życia. Nie dziwmy się, że czasem Bóg okazuje więcej dobroci właśnie tym, których uważamy za najmniej tego godnych. Oni po prostu bardziej jej potrzebują, jak chore dziecko potrzebuje więcej troski rodziców.
Św. Paweł napisał: „Gdzie (…) wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska, aby jak grzech zaznaczył swoje królowanie śmiercią, tak łaska przejawiła swe królowanie przez sprawiedliwość wiodącą do życia wiecznego przez Jezusa Chrystusa” (Rz 5, 20-21). Nie jest to bynajmniej zachęta do tego, by grzeszyć, ale do tego, by cieszyć się dobrocią Boga, która prowadzi do zbawienia. Nie traćmy więc ducha, twierdząc: „Wobec takiego obrotu spraw, nie warto przez całe życie trudzić się, zachowywać przykazania, spełniać dzieła miłosierdzia wobec bliźnich, modlić się… Wystarczy nawrócić się na starość. I tak czeka wszystkich to samo niebo”. Życie w łasce Bożej i w wierności nakazom Ewangelii samo w sobie jest „łaską i nagrodą”. Aby to zrozumieć, wystarczy przypomnieć sobie słowa ojca marnotrawnego syna, skierowane do jego wiernego brata: ,,Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy” (Łk 15, 31). Nie przeceniajmy naszych zasług wobec Boga i nie zazdrośćmy innym, że doświadczają – przynajmniej w naszym mniemaniu – więcej Jego dobroci. Uczmy się raczej radować myślą, że Bóg, miłosierny.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Jordan Rowland/Unsplash.com