Ilu ludzi mijamy kiedy każdego dnia biegniemy do pracy, na zakupy, do szkoły, na uczelnię? Każda z tych osób ma własną historię życia. Jedni nam imponują – widać od razu, że to ludzie sukcesu, zadbani, elokwentni, inteligentni. Nieraz chcielibyśmy być tacy jak oni. Spotykamy też innych… żebraków, dziwaków, włóczęgów. Z nimi nie chcemy mieć zbyt wiele do czynienia; boimy się, uciekamy. Czasami ofiarujemy jakąś jałmużnę, albo kawałek chleba. Nie wiemy jaką historię noszą w sobie. Pewne jest, że i jednych i drugich Bóg powołał do miłości i świętości oraz obdarzył talentami. Pewne jest też to, że tylko Bóg zna ich serca… Czy potrafimy dostrzec Jezusa w jednych i drugich?
Oczami Jezusa
Łatwo jest nam wyobrazić sobie, że Jezus przychodzi do nas w osobie mędrca, płomiennego kaznodziei, troskliwych rodziców czy nauczycieli pasjonatów. A gdyby Jezus przyszedł do nas jako Nikifor… czy potrafilibyśmy spojrzeć na niego tak jak patrzy na niego Bóg?
Nikifor urodził się pod koniec XIX w. w Krynicy-Zdroju jako nieślubne dziecko głuchoniemej kobiety, która dorabiała sobie wykonując proste prace w pensjonatach. Prawdopodobnie ojcem Nikifora był jeden z malarzy – gości pensjonatu. Nikifor wzrastał w ubóstwie, miał problemy z mową, trudno było się z nim porozumieć. Przez mieszkańców Krynicy traktowany był jako „odmieniec”, często wyśmiewany i pogardzany. Jego pasją było malarstwo. Nie miał pieniędzy na profesjonalny sprzęt – malował więc tanimi farbkami na skrawkach zużytego papieru; na wszystkim cokolwiek wpadło mu w ręce i mogło zostać wykorzystane. Swoje prace sprzedawał za grosze turystom i kuracjuszom. Wrażliwość Nikifora na barwy można porównać z muzycznym słuchem absolutnym. Malował głównie budynki, pejzaże, miasta, które zobaczył, sceny z codziennego życia w Krynicy-Zdroju oraz autoportrety. Jego obrazy pokazują jakieś wewnętrzne uporządkowanie poprzez dokładnie zachowaną symetrię budynków. Na autoportretach Nikifor przedstawiał siebie jako eleganckiego człowieka, biskupa czy któregoś ze świętych. To tak, jakby mówił o sobie, „jestem człowiekiem z godnością; spójrzcie na mnie z tej perspektywy”. Nikifor miał wielkie aspiracje, chciał zostać „Matejką z Krynicy”, tak też często podpisywał się na swoich obrazach.
Dwie akwarele jego autorstwa znajdują się w zbiorach rzymskiego Ośrodka Dokumentacji i Studium Pontyfikatu Jana Pawła II. Jedna z nich przedstawia autoportret Nikifora trzymającego za rękę Arcypasterza. Druga przedstawia miasto Warszawę – widać Pałac Kultury, lotnisko oraz rząd kamienic. Prawdopodobnie właśnie to utkwiło w pamięci Nikifora, kiedy odwiedził Stolicę.
Odkryty skarb
Nikifor większość życia spędził w nędzy i ubóstwie… Miał trudności z porozumiewaniem się, ludzie nim pogardzali, uważany był za żebraka i dziwaka. Znalazły się jednak osoby, które dostrzegły w nim „coś więcej”. Pierwszy był malarz, Roman Turyn, który zachwycił się dziełami Nikifora, zebrał ich pokaźną ilość i zaprezentował Komitetowi Paryskiemu. Mimo tego, Nikifor nadal pozostawał nieznany w Polsce i dalej żył w biedzie. Drugiego odkrycia malarza dokonało małżeństwo artystów, Ella i Andrzeja Banachowie oraz malarz Marian Wołosiński. Pomagali Nikiforowi zarówno w codziennym, zwyczajnym życiu, ale także w organizacji wystaw i wejściu do świata artystycznego. Również etnograf, Aleksander Jackowski zaprowadził Nikifora (który miał wtedy już ponad 50 lat) do laryngologa. Okazało się, że jego problemy z mową nie wynikały z upośledzenia a z wrodzonej wady – przyrostu języka, którą dało się łatwo, chirurgicznie usunąć.
Nikifor większość życia spędził w biedzie. Nawet kiedy jego dzieła były znane na świecie, w Polsce sprzedawał swoje obrazy za niewielkie sumy pieniędzy, aby móc przeżyć. Dopiero w ostatnich latach swojego życia miał zapewnione mieszkanie i godne warunki. W ostatnich dniach życia rysował kredkami obrazy świętych, na czarnym, żałobnym tle – tak jakby przeczuwał moment śmierci i wzywał ich wstawiennictwa. Zmarł w 1968 r. i został pochowany w swojej ukochanej Krynicy.
Nie jestem tym, za kogo mnie uważacie
Nie wiadomo skąd wzięło się imię Nikifor. Czy było to przezwisko, czy artysta sam tak siebie nazywał. Kiedy planowano zorganizować wyjazd Nikifora do Bułgarii, okazało się, że nie ma żadnych dokumentów. Sąd określił wtedy jego tożsamość jako Nikifor Krynicki a urząd stanu cywilnego wystawił akt urodzenia.
Po latach, już po śmierci artysty, odnaleziono jego właściwy akt urodzenia. Sąd uznał, że Nikifor Krynicki to tak naprawdę urodzony w 1895 r. Epifaniusz Drowniak. To tak, jakby Nikifor chciał powiedzieć, nie jestem tym za kogo uważaliście mnie przez większość życia, jestem kimś innym. Spójrzcie na mnie inaczej niż tylko jak na żebraka i dziwaka. Nie jestem Nikifor, jestem Epifaniusz.
Czego uczy nas Nikifor?
Po pierwsze wykorzystywania danych nam talentów i woli dążenia do celu. Mimo braku właściwego sprzętu – sztalug czy palety wykorzystywał to, co miał w zasięgu ręki – i w taki sposób pomnożył swój talent, dochodząc ostatecznie do wyznaczonego celu – stając się „Matejką z Krynicy”. Ostatecznie dorobek artysty wyniósł kilkadziesiąt tysięcy prac i nie namalował nigdy dwóch takich samych obrazów.
Druga lekcja to bycie jak bliscy Nikifora. Uczą nas abyśmy pomagali wydobywać potencjał z tych, których Bóg stawia na naszej drodze życia. Może są to nasze dzieci? Może uczniowie? Może nasi pracownicy albo podwładni? A może ktoś spotkany przypadkiem?
Magdalena Biolik