Już siedem wieków przed narodzeniem Chrystusa, prorok Izajasz wygłosił w imieniu Boga mowę nazwaną „Pieśnią o winnicy”. Była to poetycka skarga na Izraela. Bóg wybrał sobie ten naród na własność i – jak gospodarz winnicę – otoczył go niezwykłą troską. Spodziewał się, że Jego błogosławieństwo przyniesie owoce w postaci wierności i miłości. Jednak zawiódł się. „Oczekiwał On tam sprawiedliwości, a oto rozlew krwi, i prawowierności, a oto krzyk grozy” (Iz 5, 7). I pytał Bóg, przez usta Izajasza: „Co jeszcze miałem uczynić winnicy mojej, a nie uczyniłem w niej? Czemu, gdy czekałem, by winogrona wydała, ona cierpkie dała jagody?” (Iz 5, 4).
Echo tego bolesnego pytania wybrzmiewało przez pokolenia, powtarzane przez innych proroków. Nie dziwi więc fakt, że Pan Jezus, spełniając swoją misję prorocką, podjął na nowo temat winnicy. Nikt ze słuchaczy nie mógł mieć wątpliwości, że w swojej przypowieści nawiązywał do Pieśni Izajasza. Nie był to jednak ten sam obraz. Pan Jezus nie użalał się nad tym, że stan winnicy jest opłakany, czyli że kształt życia religijnego Izraela nie odpowiada oczekiwaniom Boga. On mówił o rolnikach, którym gospodarz oddał winnicę w dzierżawę, a którzy go zlekceważyli, przywłaszczyli sobie winnicę i jej owoce, brutalnie obeszli się z jego sługami i w końcu zabili jego syna, sądząc, że pozbywszy się dziedzica zdobędą bezpowrotnie winnicę na własność. Mówił o ludziach, których Bóg zaprosił do współpracy w dziele zbawienia, i na których się zawiódł. Mówił o nich, o członkach Narodu Wybranego, którzy lekceważyli Boga i zabijali Jego posłańców, proroków, by nie słuchać przypomnienia o zobowiązaniach, jakie na siebie wzięli zawierając Przymierze. To było proroctwo o winie, jaką mieli zaciągnąć, podnosząc rękę na Bożego Syna i o konsekwencjach tego czynu. Sami, myśląc o przewrotnych rolnikach, doszli do wniosku, że właściciel winnicy, gdy przyjdzie „nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze” (Mt 21, 41). Nauczyciel tylko potwierdził ich intuicję: „Dlatego powiadam wam: królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce” (Mt 21, 43).
Proroctwo Pana Jezusa wypełniło się wraz z Jego śmiercią. Historia nie powtórzy się. Syn Boży zmartwychwstał i nie umrze po raz drugi. Jednak przypowieść o przewrotnych rolnikach nie straciła swojej aktualności. Jako chrześcijanie jesteśmy nowym Narodem Wybranym, któremu zostało dane królestwo Boże. Ono realizuje się w Kościele. Ta winnica jest teraz w naszych rękach. Bóg zrobił ze swej strony wszystko, aby wydała dobre owoce. I choć możemy mieć pewność, że w ostatecznym rozrachunku Bóg się nie zawiedzie, bo sam Chrystus obecny w Kościele jest gwarantem owocności jego istnienia, to jednak powinniśmy w sumieniu pytać siebie: gdyby dziś przyszło nam przedstawić Bogu owoce naszego chrześcijaństwa – tak w wymiarze społecznym, jak i indywidualnym – jakie one by były? Nie chodzi o to, aby lamentować nad stanem współczesnego chrześcijaństwa i robić innym rachunek sumienia. Trzeba szczerze popatrzeć na swoje własne życie i ocenić, jaka jest moja osobista odpowiedzialność za owoce rodzące się w Bożej winnicy, w Kościele.
Bóg dał nam życie, zdrowie, inteligencję, wrażliwość, zdolność kochania, wielkoduszność i inne dary. Wzbudził w nas wiarę, nadzieję i miłość, moc Ducha Świętego i łaskę uświęcającą w sakramentach. Objawił nam swoją wolę w Ewangelii. Naszym zadaniem jest wykorzystać te i inne dary naturalne i nadprzyrodzone w codziennym życiu w taki sposób, aby owocowały tym, „co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie, (…) jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym” (Flp 4, 8). Jeśli przyjmiemy postawę przewrotnych rolników z przypowieści i zechcemy przywłaszczyć Boże dary tylko dla siebie i używać ich według swojej, a nie Jego woli, szybko przekonamy się, że wprawdzie zyskujemy wiele ziemskiej pomyślności, ale królestwo Boże wymyka się nam z rąk. Bądźmy czujni! Pierwszą oznaką takiej przewrotności będzie agresja w stosunku do tych, którzy przypominają nam, jaki jest ostateczny cel naszego życia i wytykają małoduszność. Ta agresja może narastać do tego stopnia, że w końcu uznamy, że sam Dziedzic, Syn Boży, jest nam niewygodny i zabijemy Go we własnym sercu. Świat stanie wtedy otworem, ale królestwo Boże zostanie nam zabrane i przekazane tym, którzy wydadzą godne owoce. Jesteśmy osobiście odpowiedzialni za owoce królestwa w naszym życiu i w życiu wspólnoty Kościoła.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Mika Baumeister/Unsplash.com