Doświadczonym rybakom opadły ręce w walce z żywiołem. Sytuacja stała się na tyle groźna, że owładnęło nimi przekonanie, iż nie ma już dla nich ratunku. Dość dziwne wydaje się, że w takich okolicznościach Pan Jezus spokojnie śpi w tyle łodzi. Być może całodzienne nauczanie tłumów zmęczyło Go tak bardzo, że senność była mocniejsza od gwałtownego wichru i fal. Wydaje się jednak, że celowo nie włączał się w zmagania Apostołów. Nie oznaczało to obojętności, jak w końcu mogli się przekonać. Całe to wydarzenie Pan Jezus wykorzystał, aby dać uczniom lekcję wiary.
Z nakazu Nauczyciela mieli przeprawić się na drugi brzeg. Jezioro było spokojne, nic nie wskazywało na nadchodzącą burzę. Ewangelista zaznacza, że „naraz zerwał się gwałtowny wicher” (Mk 4, 37) – a więc żywioł zaatakował niespodziewanie. Nie byli na to wewnętrznie przygotowani. Ogarnięci lękiem zaczęli wpadać w panikę. W ferworze walki z wichrem, falami i z coraz większym zmęczeniem, jakby zapomnieli o obecności Jezusa. A może nie zapomnieli, ale wydawało się im, że niewprawny w żeglarskim rzemiośle w niczym nie może im pomóc. Dopiero, gdy stracili wszelkie nadzieje, zbudzili Go i zapytali: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” (Mk 4, 38).
Mimo, iż można by odnieść wrażenie, że brzmi w tych słowach nuta wyrzutu, czy nawet gniewu, w rzeczywistości są one pełnym nadziei wołaniem o ratunek. Teraz dopiero dotarło do ich świadomości, że przecież nie tak dawno na ich oczach dokonywał uzdrowień, uwalniał ze złych duchów – a więc miał od Boga szczególną moc, która i dla nich mogła okazać się zbawienna. I nie zawiedli się. Pan Jezus przyszedł im z pomocą. Nie była to pomoc, jakiej po ludzku mogli oczekiwać. Nauczyciel nie stanął u sterów, nie umacniał wiązań lin, ale po prostu uciszył nawałnicę. To przekraczało ich wyobrażenia tak, że zadawali sobie pytanie: „Kim właściwie On jest, ze nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?” (Mk 4, 41).
Tymczasem Pan Jezus powiedział Apostołom: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” (Mk 4, 40). Słabość ich wiary przejawiła się w chwili próby. Wpierw zabrakło im czujności. Zaskoczeni przez burzę ulegli lękowi. Największym jednak błędem było zapomnienie o tym, że Pan Jezus jest obecny w łodzi. Liczyli na własne siły, na swe doświadczenie i w oparciu o nie próbować stawić czoło niebezpieczeństwu. Nie liczyli na pomoc ze strony Mistrza. Patrzyli na Niego po ludzku, jako na tego, który nie ma doświadczenia w żeglowaniu i nie jest w stanie włączyć się w ich zmagania. Nie brali pod uwagę tego, o czym wielokrotnie już mogli się przekonać: że Chrystus ma moc Ducha Bożego, dzięki której może radykalnie zmienić sytuację człowieka, z wiarą zwracającego się do Niego o pomoc. Ich brak wiary polegał na niedocenieniu obecności Chrystusa pośród nich.
Podobne sytuacje zdarzają się w naszym codziennym życiu. Uspokojenie, brak czujności wobec zła sprawia, że zaskakuje nas ono w najmniej spodziewanym momencie. To zło może mieć konkretny wyraz. Może to być choroba, utrata bliskiej osoby, niepowodzenia w życiu rodzinnym albo zawodowym, czyjaś nieuczciwość lub niewierność. Jeszcze częściej zło może mieć kształt pokusy mocniejszej od naszej ludzkiej woli, grzechu, uwikłania w konflikty sumienia czy zatracania perspektywy wiary w tym, co robimy i czym żyjemy. Nie jesteśmy wewnętrznie przygotowani na te ataki. Ulegamy lękowi, który prowadzi do rozpaczliwych wysiłków, by nie dać się pogrążyć w beznadziejności. Usiłujemy naprawiać zaistniałe sytuacje w oparciu o własne siły, własne osądy, własne doświadczenie. Bóg, Chrystus, wydaje się zbyt daleki, by w czymkolwiek mógł pomóc. Świadomie lub podświadomie nie bierzemy pod uwagę, że On – nawet jeśli milczy – jest wciąż obecny tuż obok czujny, gotowy do pomocy. Dopiero wtedy, gdy nasze wysiłki nie przynoszą efektu, zwracamy się ku Niemu. I takie odwołanie się do Jego mocy, które wypływa z głębi beznadziejności, ma swoją wartość – Pan Jezus spełnił prośbę Apostołów.
Wskazał im jednak, że mogli zaoszczędzić sobie wiele wysiłku i lęku, gdyby na Jego obecność patrzyli z wiarą, nie przykładając do niej miary swych ludzkich przewidywań. Chrystus, przed swoim odejściem do nieba, zapewnił: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata ” (Mt 28, 20). Jego obecność jest tajemnicza, ale rzeczywista. On jest tuż obok każdego z nas. Nawet jeśli wydaje się nam, że nie zna naszych ludzkich spraw, On jest bliżej nich niż my sami. Warto pamiętać o tej obecności i brać ją pod uwagę wtedy, gdy stajemy oko w oko z naporem zła, w jakimkolwiek jego wymiarze. Trzeba uwierzyć w Boską moc i zdać się na jej działanie. Nie oznacza to, że mamy z założonymi rękami modlić się i czekać, że Chrystus rozwiąże wszelkie nasze trudności. On nie ganił Apostołów za to, że robili wszystko, co było w ich mocy, by utrzymać łódź na falach. Trzeba jednak, byśmy pośród naszych starań nie zapominali o Nim. On jest stałe obecny, z mocą Ducha Świętego, który jest w stanie przemieniać ludzkie serca i otaczający nas świat, nawet w sposób niewytłumaczalny dla ludzkiego rozumu. On przychodzi z pomocą – zazwyczaj nie z taką, jakiej się po ludzku spodziewamy, ale zawsze jest to pomoc skuteczna. O ile mniej lęku, trosk, zmarnowanego czasu oraz sił ciała i ducha byłoby w naszym życiu, gdybyśmy na co dzień mieli wiarę w moc Chrystusowej obecności!
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Johannes Plenio/Unsplash.com