Czyżby Panu Jezusowi nie „udała się” przypowieść? Z jednej strony nie gani panien, które spały, z drugiej zaś wzywa: „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25, 13). Nie! Wszystko jest w porządku: bohaterki dzisiejszej przypowieści były zmęczone i zasnęły. Nie było niebezpieczeństwa, że prześpią moment nadejścia oblubieńca. Wiedziały, że zbudzi je głos poprzedzającego go posłańca. Nie obawiały się, że nie zdążą przetrzeć zaspanych oczu. Zresztą nie tego od nich oczekiwano. Ich zadaniem było oświetlać drogę oblubieńca wchodzącego do domu. Dlatego powinny były czuwać jedynie nad tym, by ich lampy w odpowiednim momencie świeciły. One nie mogły zgasnąć. Gdyby tak się stało, panna nie weszłaby w skład ślubnego korowodu, oblubieniec nawet by jej nie rozpoznał pośród wielu zaproszonych gości. Tymczasem lampy pięciu z nich gasły. Powód był prosty: nie wzięły ze sobą oliwy. Nie przewidziały, że oblubieniec może się tak opóźnić. Niby były gotowe, w ręku dzierżyły lampy, a jednak… nie znalazły się w domu weselnym. Gdy oblubieniec się opóźniał, miały dość czasu, aby pójść i zakupić oliwę. Ich opieszałość okazała się brzemienna w skutki. Usłyszały od oblubieńca: „Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was” (Mt 25, 12).
Ktoś mógłby powiedzieć: przecież roztropne panny mogły im pożyczyć choć odrobinę własnej oliwy! Otóż nie. Nie mogły. Miały jej bowiem akurat tyle, że wystarczało tylko dla nich samych. Jedyne, co mogły zrobić – i co zresztą uczyniły – to podpowiedzieć swoim towarzyszkom, że oliwę mogą kupić o każdej porze. Jeśli więc się pośpieszą, to być może zdążą dołączyć się do weselnego orszaku. Chrystus wzywa swoich uczniów do czujności. Jego królestwo nadejdzie niespodziewanie. Po Jego zmartwychwstaniu Apostołowie zrozumieli, że ci, którzy wejdą do królestwa Boga, będą tam „oglądać Jego oblicze (…). I [odtąd] już nocy nie będzie. A nie potrzeba im światła lampy i światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków” (Ap 22, 4-5). W królestwie niebieskim Boże światło przenika wszystko i nie potrzeba już światła lampy. Jest nam ono jednak potrzebne teraz, gdy tam podążamy. Aby lampy płonęły, konieczna jest oliwa. Co kryje się za symbolem oliwy w tym naszym pielgrzymowaniu, którego kresem ma być zbawienie wieczne? Z pomocą przychodzi nam tutaj jedna z sześciu prawd wiary: „Łaska Boża jest każdemu człowiekowi do zbawienia koniecznie potrzebna”.
W dniu Chrztu świętego Bóg napełnił lampy naszych serc oliwą swojej łaski i wówczas zapłonęło w nas Jego światło. Jesteśmy wezwani, by strzec tego światła aż do dnia powtórnego przyjścia Boskiego Oblubieńca-Chrystusa. Jego nadejście opóźnia się. Może jednak nastąpić lada chwila – wraz z atakiem serca, wypadkiem drogowym albo po prostu nagłą śmiercią z nieokreślonej przyczyny. Trzeba więc stale napełniać oliwą lampy naszych serc, to znaczy wciąż na nowo ubogacać je łaską, która od Boga pochodzi, aby w krytycznej chwili nie okazało się, że jesteśmy opanowani ciemnością. Wtedy nikt nie będzie mógł użyczyć nam oliwy Ducha Świętego. Tego daru nie otrzymuje się tak zwyczajnie od współwyznawcy. Otrzymuje Go każdy w osobistym kontakcie z Chrystusem. Ten zaś kontakt dokonuje się na różne sposoby, na przykład w modlitwie, w trudzie spełniania Bożych przykazań czy w dziełach miłosierdzia. Duch Święty, który towarzyszy nam w tych religijnych dziełach, napełnia nas – przenika łaską.
Najpewniejszym jednak źródłem Bożej łaski są sakramenty święte. Sam Chrystus ustanowił te znaki, abyśmy uczestnicząc w nich, mogli zjednoczyć się z Nim w pełni i zaczerpnąć z Jego Ducha. Dlatego też tak ważne jest, aby jak najczęściej przychodzić do tego Źródła łaski w Komunii Świętej. Jeśli by okazało się w pewnym momencie, że nasza lampa wygasła, bo słabość i grzech osłabiły naszą czujność, nie wolno zwlekać – trzeba stanąć u kratek konfesjonału, pokazać miłosiernemu Chrystusowi pustkę swego serca i poprosić, by na nowo wypełnił je oliwą swojej łaski. Jeszcze nie jest za późno. Opieszałość może mieć tragiczne skutki.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Marcelo Matarazzo/Unsplash.com