Każdy, kto zna historię literatury polskiej, musi postawić pytanie, jak to się stało, że właśnie wiek XVII, długo uważany za przykład złego smaku w literaturze, nie tyko stworzył kolędę jako osobny gatunek liryki religijnej, ale i wydał jego najznakomitsze utwory. Późniejsze stulecia bowiem jedynie wzbogaciły ów zbiór, w tym o dwa niekwestionowane arcydzieła znanych poetów – „Bóg się rodzi” Franciszka Karpińskiego i „Mizerna cicha” Teofila Lenartowicza.
XVII stulecie to jedyna epoka w polskiej kulturze, która nie kształtowała się pod wpływem wzorów docierających z Zachodu. Wtedy właśnie, w związku z prowadzonymi wojnami z państwem moskiewskim i Turcją, wzrosło niebywale zainteresowanie Wschodem, widoczne choćby w uformowaniu „polskiego stroju”, będącego w istocie odwzorowaniem stroju tureckiego. Wówczas też zrodziła się świadomość, że nasz kraj to w istocie wysunięty najdalej na wschód bastion katolicyzmu, stąd wyrosło znane określenie: przedmurze chrześcijaństwa. Sprowadzenie jezuitów i upowszechnienie idei kontrreformacji wywołało niebywałe zainteresowanie życiem duchowym, w lekturach dominowały książki religijne. Ogromną rolę odegrała literatura mistyczna, która dotarła do nas z Hiszpanii wraz z pojawieniem się jezuitów, zwłaszcza dzieła św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa. Wszystko to – mam świadomość znacznego skrótu myślowego – ukształtowało ową atmosferę, z której wyrosły kolędy.
W literaturze hiszpańskiej XVI wieku doszło do syntezy realizmu i idealizmu. Ziemskie piękno zostało uwznioślone tęsknotą do Boga jako Stwórcy widzialnego świata. Nie byłoby to możliwe bez świadomości, że w dziele stworzonym przejawia się piękno niebieskie. Odczucia te najpełniej wyrażało misterium betlejemskie – przyjście na świat Boga w ludzkiej postaci. Samo sformułowanie „Bóg się rodzi” było na wskroś paradoksalne: rodzi się Bóg, który nie ma początku ani końca. A paradoks – jak wiadomo – należał do fundamentalnych środków wyrazu artystycznego poezji mistycznej. Samo jego źródło było bowiem w istocie mistyczne. Zdaniem badaczy literatury hiszpańskiej to właśnie wielcy mistycy po mistrzowsku potrafili posługiwać się antytezą i paradoksem, jak św. Teresa, którą nazwano „mimowolną mistrzynią w tworzeniu symboli i nowych, soczystych – by użyć jednego z jej ulubionych słów – antytez, dla oddania językiem żywym, malowniczym, celnym i plastycznym złożone uczucia łaski i kontemplacji, swoje głębokie przeżycia mistyczne. Potrafi jak nikt połączyć światło i mrok, gorycz i słodycz, suchość i świeżość, cierpienie i chwałę. Tylko św. Jan od Krzyża wzniesie się na wyższą płaszczyznę poetycką i pójdzie dalej w stosowaniu antytez nabrzmiałych uczuciem i niewymownie wzniosłym sensem duchowym.”
Spośród naszych poetów nieoczekiwanie prawdziwym mistrzem pod tym względem okazał się… Franciszek Karpiński, powszechnie znany jako autor lirycznych sielanek, a więc utworów dalekich od podobnej siły wyrazu. A jednak to on zdobył się na niebywałe spiętrzenie paradoksów w pierwszej strofie arcykolędy „Bóg się rodzi”, czego nie dokonał nikt przed nim:
Bóg się rodzi, moc truchleje,
Pan Niebiosów obnażony;
Ogień krzepnie, blask ciemnieje,
Ma granice, nieskończony.
Wzgardzony, okryty chwałą;
Śmiertelny, Król nad wiekami!
A Słowo Ciałem się stało
I mieszkało między nami!
Uderza wręcz arytmetyczna doskonałość symetrii, która cechuje Kosmos, tu zaś łączy dwa światy w jedną, dopełniającą się całość!
Badacze literatury najczęściej omijali podobne utwory, które zaprzeczały przekonaniu o folklorystycznym rodowodzie naszych kolęd. Nieliczne wypowiedzi ujawniały zaś po prostu bezradność nauki o literaturze w odniesieniu do wielkiej poezji religijnej. Niemal z zakłopotaniem pisano na przykład, że Franciszkowi Karpińskiemu inwencji wystarczyło… jedynie na ową niezwykłą pierwszą strofę!
Autorowi „Pieśni nabożnych”, jak każdemu wielkiemu poecie tworzącemu na cześć Stwórcy, bliska jest postawa ujęta w słowach przez Cypriana Norwida, czyli „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Paradoksy, antytezy były konieczne, by ukazać Wcielenie Boga, przyjęcie przez Wszechmogącego Stwórcę ludzkiej natury, „zmieścić” Nieskończoność w skończoności. A skoro w dalszych strofach wszystko dzieje się wyłącznie na ziemi, więc i środki wyrazu są na tę miarę.
Nie niebo – można powiedzieć – tu zwyciężyło, stąd to pytanie człowieka:
Bóg porzucił szczęście twoje,
Wszedł między lud ukochany,
Dzieląc z nim trudy i znoje!
Niemało cierpiał niemało,
Żeśmy byli winni sami!
A Słowo Ciałem się stało,
I mieszkało między nami.
Kolejne dwie strofy to antytetyczna klamra ukazująca pierwszych przybyszów w grocie: pasterzy i królów:
W nędznej szopie urodzony,
Żłób Mu za kolebkę dano!
Cóż jest? Czym był otoczony?
Bydło, pasterze i siano!
Ubodzy! Was to spotkało
Witać Go przed bogaczami!
A Słowo Ciałem się stało
I mieszkało między nami.
Potem i Króle widzialni,
Cisną się między prostotą,
Niosąc dary Panu w dani,
Mirrę, kadzidło i złoto.
Bóstwo to razem zmieszało
Z wieśniaczymi ofiarami!
A Słowo Ciałem się stało
I mieszkało między nami.
Zauważmy, że „poeta serca”, jak powszechnie nazywano Franciszka Karpińskiego, nie pominął żadnej sposobności, by powtórzyć za Ewangelią, że ubodzy i maluczcy są zawsze najbliżej Pana. To królowie „cisną się między prostotą”, a zamiast objaśnienia, co symbolizują królewskie dary, poeta napisał: „Bóstwo to razem zmieszało / Z wieśniaczymi ofiarami!”.
***
Anonimowi w ogromnej większości siedemnastowieczni autorzy naszych kolęd i ich następcy przyjęli z ufnością dziecka wydarzenia Nocy Betlejemskiej. Boskie Niemowlę otoczyli miłością, nie przestając się dziwić tak wielkiemu uniżeniu Stwórcy, który porzucił Niebo i czekał na człowieka w pasterskiej grocie, gdzie każdy mógł przyjść. I przyszli zarówno pasterze, prawowici gospodarze betlejemskiej groty, jak i Trzej Mędrcy ze Wschodu, w pełni zasługujący na to określenie, potrafili bowiem – by użyć słów ks. Jana Twardowskiego – porzucić swoje zajęcia, by pokłonić się Dzieciątku.
Wszystko to okazało się nie do pojęcia ludzkim rozumem, dlatego nie mędrkowano, nie starano się znaleźć wytłumaczenia dla piętrzących się paradoksów, śpiewano raczej z chórami aniołów: „Gloria” lub powtarzano za św. Janem: „A Słowo ciałem się stało i mieszkało miedzy nami”. „W kolędach i pastorałkach – pisze jeden ze współczesnych badaczy – uderza ujmowanie narodzin Chrystusa na sposób dziecięcy, co nie znaczy: niedojrzały. Przenikliwość bowiem umysłów dziecięcych, mimo braku doświadczeń – znamionuje głębię intelektu w dziecięctwie, ogarnianie dziecięcą wyobraźnią tego cudu, który zdarzywszy się raz, zdarza się corocznie, odradzając się w kolędowych i pastorałkowych śpiewaniach.”
Takie arcydzieło prostoty, a przy tym ogromnej urody, wyszło spod pióra „lirnika mazowieckiego”, Teofila Lenartowicza. „Mizerna, cicha”, zarówno jeśli idzie o treść, jak i melodię, bliska wydaje się najpowszechniej znanej na świecie austriackiej kolędzie „Cicha noc” śpiewanej we wszystkich europejskich językach! Aż żal, że nie potrafiliśmy naszego równie uniwersalnego arcydzieła podobnie spopularyzować:
Mizerna, cicha, stajenka licha,
Pełna niebieskiej chwały.
Oto leżący przed nami śpiący
W promieniach Jezus mały.
Nad Nim Anieli w locie stanęli
I pochyleni klęczą,
Z włosy złotymi, skrzydły białymi,
Pod malowaną tęczą.
Nieprzypadkowo ten sam poeta jest autorem jedynego w swoim rodzaju liryku, „Złotego kubka”, w którym „Pan Bóg łaskaw na sierotę”, spełnia jej prośbę, wzruszającą prośbę „małego dziecięcia z chatki małej”.
Ci, którzy potrafili ocalić w sobie dziecko, jak przywoływany tu ksiądz-poeta Jan Twardowski, nie mieli wątpliwości, że tylko dzieci, które „wszystko, co wiąże się ze świętami Bożego Narodzenia, przyjmują z ufnością”, są w stanie pojąć tę „zasadniczą, najważniejszą prawdę chrześcijaństwa, że Bóg stał się człowiekiem. […] Jest to zawrotna prawda, najgłębsza, najbardziej zaskakująca intelektualnie. Nie można jej zrozumieć ani wymyślić, musiała zostać objawiona. Jedna z kilku wielkich prawd teologicznych – Wcielenie obok Trójcy Świętej, Eucharystii i zapowiedzi, że będziemy Boga oglądać twarzą twarz.”
Także Karol Wojtyła na tych samych prawdach ewangelicznych oparł swój poetycki zapis betlejemskiego misterium. W poemacie „Pieśń o Bogu ukrytym”, pierwszym dojrzałym utworze powstałym jeszcze w latach kleryckich (1944 rok), czytamy:
Jeśli miłość największa w prostocie,
a pragnienie najprostsze w tęsknocie,
więc nie dziw, że pragnął Bóg,
aby najprostsi Go przyjęli,
ci którzy dusze mają z bieli,
a dla miłości swej nie znają słów.
Sam, gdy nas umiłował,
prostotą nas oczarował,
biedą, biedą i siankiem –
Wtedy Matka Dziecinę brała,
na rękach Go kołysała
i otulała Mu stopy w sukmankę.
O cud, cud, cud!
I tę właśnie prawdę najpełniej wypowiadają polskie kolędy, mówiące o Bogu, co z miłości do człowieka stał się nie tylko jednym z nas, ale pozwolił człowiekowi przeżywać wzruszenie, jakie zawsze odczuwamy, gdy doświadczamy cudu narodzin, a co dopiero, gdy w ciemną grudniową noc Bóg się rodzi!…
Waldemar Smaszcz
Fot. Michal Parzuchowski/Unsplash.com