Karol Wojtyła – jak wiadomo – zanim poszedł za głosem Pana, był poetą i poezja pozostała mniej lub bardziej obecna w całym jego życiu, co Dostojny Autor niejako przypieczętował wydanym niemal w ćwierćwiecze posługi Piotrowej tomem poetyckich medytacji Tryptyk rzymski (2002).
Marek Skwarnicki, także poeta i pierwszy wydawca utworów literackich Karola Wojtyły – Jana Pawła II, którego papież obdarzał bezgranicznym zaufaniem, napisał: „Twórczość poetycka obok działalności naukowej, zwłaszcza filozoficznej, stała się dla niego […] jedną z wielu dróg poznawania i zgłębiania rzeczywistości ludzkiej, być może najbliższą sercu, ale nie najważniejszą w pełnieniu kapłańskich obowiązków. Wiadomo, że potrzeba tworzenia wierszy wypływa z zafascynowania pięknem, które niespodziewanie rodzi się, wywołane jakimś wydarzeniem, sytuacją, przez spotkanie z ludźmi, także z myślami. Impuls jest zawsze niejasny, w trakcie pisania przybiera dopiero kształt tego, co przywołało autora swym pięknem. Utwory poetyckie są zawsze dla piszących niespodzianką, którą dopiero po napisaniu poddaje się świadomemu opracowaniu. W ten sposób poezja może spełniać także rolę poznawczą, tak jak każda twórczość artystyczna, której inne formy twórczości czysto intelektualnej czy naukowej zastąpić nie potrafią. Poetycka intuicja niczego w kontemplowanej rzeczywistości nie narusza, a jednocześnie wchodzi w jej tajemnicę, która dla Karola Wojtyły zawsze jest święta.” [podkr. – W.S.]
Późniejszy autor niezwykłych utworów mistycznych i poruszających poematów o Polsce – podobnie jak większość pisarzy – nie od razu odnalazł własną dykcję poetycką. Pierwsze wiersze, pisane „na góralską nutę” jeszcze w wadowickim gimnazjum, powstawały w kręgu oddziaływania jedynego wówczas uznanego poety beskidzkiej krainy, Emila Zegadłowicza. Wprawdzie zbiór owych Ballad beskidzkich się nie zachował, jednak ich ślady można odnaleźć w późniejszych, powstałych już w Krakowie poezjach:
– Grajże, juhasie – na hali –
rozdzwoń się tonów kierdelem,
głos twój się niesie po fali,
potokiem rwie w dół wesele
[…]
– i gdzieś tam grają pastuszkowie,
i gdzieś tam grają przy dolinie –
każdy, co w duszy ma, wypowie,
z melodią dusza gdzieś odpłynie
– gdzieś się dziewczęce niosą głosy
po ścieżkach, wśród pól, o wiośnie –
i gdzieś dziewczęce płoną kosy
w śpiewaniu, a jasno, rozgłośnie
– gdzieś się to chóry rozśpiewały,
a gromkie są w ziemi – świątnicy
melodią wielkiej jakieś chwały,
radością oblubienicy.
Pod wpływem Mieczysława Kotlarczyka, mistrza młodości i przyjaciela, twórcy amatorskiego, ale o znacznych ambicjach teatru szkolnego, opartego głównie na repertuarze romantycznym, oraz przemyśleń po klęsce wrześniowej, początkujący poeta zupełnie odmienił swoją twórczość. Jerzy Bober, kolega z krakowskiej polonistyki, wspominał, że w czasie wakacji 1938 roku „Lolek” prezentował „w całkiem interesującej interpretacji deklamatorskiej” poemat „w stylu romantycznym”. Być może były to te jakże osobiste strofy, dopracowane już po zamieszkaniu w Krakowie, gdzie ojciec i syn przenieśli się po maturze Karola i podjęciu przez niego studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim:
Zgadywać ludzkie serca jest dane poetom,
zamykać słowa w Boży, w Chrystusowy łańcuch –
O Święty! Swój i bliźni ból w poezję przetop
i daj się braciom modlić na cudnym różańcu!
Otoście serca w cegłę wypalone cudną.
Rozżarza was, przetapia ta pieśń pełna marzeń.
Niech się stoły pod pieśnią, pod melodią ugną!
Z serc wytryśnie to źródło, we słów słodkim swarze.
Taki jestem. Jest serce, co mi się buntuje
przeciw niewoli pieśni i czasom zniszczenia. –
O ulep ze mnie, Święty – dzban natchniony ulep!
żebym mógł w strumień zebrać tęsknoty stworzenia.
Wiem, że wiekowi trzeba sprzeciwu i woli,
żeby mógł w krzew zakwitnąć i w Miłość, i w Wolność,
że mu tych pieśni trzeba, aby ból ukoić,
i pleść wieniec bławatny – melodię ukojną –
Chrystus. Czasy ku Niemu wyciągają ręce. –
Zastanawiam się, widzę, że On jako Symbol
i jako Prawda Istna i Jemu są wieńce
z moich plecione myśli i sonet i nimbów.
Sonety i poematy powstałe w latach 1938 – 1940 złożyły się na tom Psałterz Dawidów (Księga słowiańska). A o swoim ówczesnym widzeniu istoty poezji Karol Wojtyła tak pisał 14 listopada 1939 roku do przebywającego w Wadowicach Mieczysława Kotlarczyka:
„…nie jest Sztuka, aby była li tylko prawdą realistyczną, albo li tylko zabawą, ale nade wszystko jest […] spojrzeniem w przód i wzwyż, jest towarzyszką religii i przewodniczką na drodze ku Bogu; ma wymiar romantycznej tęczy: od ziemi i od serca człowieczego ku Nieskończonemu – bo wtedy stają przed nią horyzonty przeogromne, metafizyczne i anielskie. I taką ona była nade wszystko u nas w Polsce. Oto jest to, co dzieli na przykład Wyspiańskiego od Szekspira, dzieli i różni.”
Pierwsze tygodnie i miesiące niemieckiej okupacji wypełniły studentowi polonistyki, któremu nie było dane rozpocząć drugiego roku akademickiego, gorączkowe refleksje nad tym, co się stało:
„Ostatnimi czasy wiele myślałem o sile wyzwalającej cierpienia – czytamy we wcześniejszym liście, z 2 listopada tego roku. – Więc na nim opiera się dramat Chrystusowy, od Krzyża począwszy, a skończywszy na najdrobniejszej kaźni ludzkiej. Przedziwna Messjada. Otóż, jakkolwiek by i z czyjejkolwiek winy, jedno wydaje się oczywiste: Polska jest wśród Europy Męczennicą największą: ta, którą On rzucił jako przedmurze Chrystusowe tyle wieków i dziś. Przecież w cierpieniach Jej jest jakaś może nadwyżka nad pokutę za popełnione winy, jakiś zadatek na przyszłość, znamię fundamentów, prelud psalmierzy przyszłości.
A oto myśl druga: Polska – zespól przedziwnych nierówności. Obok mistycznego wręcz idealizmu – kabotyństwo i ów srebrnik judaszowy, za który rozkradano duszę narodu, mamiąc go drukarskim kłamstwem i patriotyczną bajdą. Wierzę w słowa Twoje. Dziwnie skojarzyły mi się z tym, coś powiedział kiedyś po powrocie z Warszawy: »Raz już Polskę zgubiła i jeszcze zgubi«. Chodziły te słowa za mną jak wyrok. […] Myślę o nowym Średniowieczu. Jest ono oczekiwaniem zbiorowym, tęsknotą ponadświatową za Chrystusem. Dziś się w tej Boskiej nazwie zawiera tętno dusz, gotycka bazylika. Gotyk przecie jest taką tęsknotą. Człowiek renesansowy z gotycką duszą. Pisałem o tym nieco, ale jakoś nie miałem sposobności nigdy Ci tego przeczytać. […]
A dziś – kataklizm mógł nas tylko zbliżyć. Jesteśmy z tych, co spozierają w przód, co czynią wyłom w wiekach i stają na idących promieniach. To jest ów sprzeciw serdeczny przeciw duchowi swoich czasów, walka najgorętsza, jaką stacza się w sercu ludzkim, dotkniętym stopami Boga, może nawet ustami Boga z tym, co jest napiętnowane wokół znamieniem złotego cielca i jakiejś szaleńczej ewolucji, jakiegoś rozpędu szatańskiego ku przepaści. Oto jest człowiek. Żeby raz potrafił przebrnąć ten nieszczęsny próg świadomości złego i dobrego i zrozumieć drogę powrotną ku Rajowi, żeby potrafił stąpić raz w teatrum życia i nie widzieć tylko masek, ale Prawdę, Boską Prawdę.”
W cytowanym wyżej liście z 14 listopada 1939 roku, przesłał swojemu Mistrzowi kilka fragmentów Księgi słowiańskiej, „tę wypracę wiosennych tęsknot, tę sprawę duszy mojej i serca mojego”. Nad wyraz szybko otrząsnął się z przeżyć wywołanych goryczą wrześniowych doświadczeń i ze zdwojoną żarliwością zagłębił się w pracy, o czym wręcz z entuzjazmem pisał w ostatnim liście z 1939 roku, 28 grudnia:
„Otóż nade wszystko donoszę Ci, że jestem bardzo mocno zajęty. Są ludzie, którzy teraz umierają z nudy. Ja to nie. Obłożyłem się książkami, obwarowałem Sztuką i Nauką. Pracuję. Czy uwierzysz, że mi nieomal brakuje czasu.”
Niniejszy fragment jest pierwszym fragmentem eseju Waldemara Smaszcza zatytułowanego „Podarować światu piękno w twórczości artystycznej. Dzieło literacki K. Wojtyły-Jana Pawła II”. Tekst ze względu na długość zostanie udostępniony w czterech kolejnych częściach. Tytuły poszczególnych fragmentów nie zostały nadane przez autora.