Kilka tygodni temu, rozważaliśmy słowa Chrystusa, który posyłając siedemdziesięciu dwóch uczniów nakazywał im, by swoje głoszenie Królestwa Bożego rozpoczynali od orędzia pokoju. Może więc dziwić dziś Jego stwierdzenie: „Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu…” (Łk 12, 51-52). Czyżby Pan Jezus przeczył sam sobie? Żadną miarą! Jego wypowiedzi nigdy nie pozostają w sprzeczności, lecz uzupełniają się. Swoją wypowiedź o pokoju i rozłamie Pan Jezus poprzedził stwierdzeniem: ,,Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, aby on już zapłonął! Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie” (Łk 12, 49-50). Pan Jezus wielokrotnie stosował obraz chrztu do swojej przyszłej męki. Oznacza on bowiem Jego całkowite zanurzenie w głębinach cierpienia, aby wypłynął z nich strumień łaski, oczyszczający z każdego grzechu. Również „ogień” odnosi się do tego momentu jako symbol miłości Boga do człowieka, która najpełniej miała objawić się na Krzyżu. Jej owocem było otwarcie drogi do Ojca przez zmartwychwstanie. Oba te znaki skierowują myśl również ku zesłaniu Ducha Świętego: ,,On będzie was chrzcił Duchem Świętym i ogniem” – mówił o Jezusie Jan Chrzciciel (Łk 3, 16). Wynika stąd, że rozłam z powodu Syna Bożego ma swój punkt zapalny w tajemnicy Krzyża i Zmartwychwstania. Duch Święty, którego otrzymali uczniowie Jezusa, sprawił, że misterium Krzyża przeniknęło ich życie do tego stopnia, iż jasno dostrzegli, że to, co proponuje świat, dalekie jest od miłości rozpalonej w nich przez Pana. Z drugiej strony, dla świata pozbawionego światła Ducha, Krzyż był i jest jedynie zgorszeniem i głupstwem (por. 1 Kor 1, 23). Świat broni się przed Krzyżem, bo nie dostrzega perspektywy Zmartwychwstania. Obronna postawa ludzi, którzy opowiadają się za światem, jest tak samo stanowcza, jak tych, którzy z przekonaniem głoszą Krzyż. Tu rodzi się rozłam. Według słów Pana Jezusa, jest to rzeczywistość nieunikniona. Chrześcijanin stając po stronie ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Chrystusa, umocniony Duchem Świętym, nie może bać się rozłamu. Nie wolno dla świętego spokoju rezygnować z życia według wymagań miłości Boga i bliźniego. Tak, jak Chrystus, tak i Jego uczeń ma być „znakiem, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 2, 34). Nie oznacza to, że chrześcijanin powinien zrezygnować z dialogu ze światem. Nie można jednak mylić dialogu z łatwym konformizmem. W czasach apostolskich Kościół przerzucał most pomiędzy chrześcijaństwem i światem, nigdy jednak nie zburzył murów obronnych, chroniących jego skarb wiary przed wykradzeniem i zniszczeniem. Dziś wielu teologów, w imię dialogu ze światem, gotowych jest pójść na kompromis z samym diabłem. W naszym kraju, wielu chrześcijan, w imię tak zwanej tolerancji, która raczej oznacza określone interesy gospodarcze albo polityczne, gotowych jest zaprzeczyć podstawowym prawdom wiary, zasadom moralnym, autorytetowi nauczycielskiemu Kościoła i niezbywalnym wartościom ludzkim. Wykształcony przez środki przekazu model stosunków międzyludzkich zamyka usta rodzicom usiłującym wychowywać swe dzieci w poszanowaniu prawdy, czystości, prawości i innych cnót chrześcijańskich. Bojąc się rozłamu w rodzinie, przestają oni być dla swych dzieci znakiem sprzeciwu i nie są w stanie ochronić ich przed wpływami świata. Wmówiono nam, że za wszelką cenę trzeba unikać konfliktów i podejmować dialog. Nie ma jednak dialogu tam, gdzie w miejsce wiary proponuje się prywatne poglądy filozofów, polityków i poetów; w miejsce rodziny wolne związki, które przez swą nietrwałość nie tworzą środowiska dla właściwego rozwoju człowieka w poczuciu bezpieczeństwa. Nie ma dialogu, gdy młodym ludziom proponuje się swobodę obyczajów z antykoncepcyjnym zabezpieczeniem, w miejsce miłości i odpowiedzialności za siebie i drugiego. Nie można też milczeć, gdy zamiast pomocy gospodarczej jednostkom i narodom ubogim, sugeruje się aborcję jako metodę rozwiązania wszystkich problemów. Czasem warto zadać sobie pytanie, czy fakt, że w naszej codzienności nie ma rozłamu, nie świadczy o słabości naszej wiary i konformistyczncj postawie wobec zła. A Chrystusowy pokój? Jest on również owocem Jego śmierci i zmartwychwstania oraz zesłania Ducha Świętego. Mają go ci, którzy z Krzyża czerpią moc Ducha, aby w każdej sytuacji, jednoznacznie opowiadać się po stronie Zmartwychwstałego. Kto zdaje sobie sprawę z tego, że przez Chrzest został włączony w śmierć Chrystusa i wezwany, by rozpalał w sobie ogień miłości, a nie pożądanie świata, nie musi lękać się rozłamu. Nie zniszczy on jego wewnętrznego pokoju. Będzie znakiem wierności Krzyżowi Chrystusa. Chrześcijanin letni, idący na układy ze złem w jakimkolwiek jego wymiarze, jest fałszywym świadkiem, którego łatwo pochłonie świat. Chrześcijaństwo nie jest religią „złotego środka”. Potrzeba radykalizmu myślenia i postawy, aby być apostołem zbawienia wiecznego. Trzeba jednoznacznie opowiedzieć się, po czyjej stronie stajemy: zmartwychwstałego Chrystusa, który daje pokój teraz i na wieczność, czy świata, który uwodzi pozorem doczesnego „świętego spokoju”. W każdej sytuacji „mowa wasza niech będzie: Tak – tak; nie – nie. Co nadto jest, od Złego pochodzi!” (Mt 5, 37). “Wchodźcie przez ciasną bramę. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia…” (Mt 7, 13-14).
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Ricky Turner/Unsplash.com