Prolog Ewangelii według św. Jana jest tekstem złożonym. Z jednej strony jest on mistycznym opisem tajemnicy wcielenia Bożego Syna, z drugiej zaś mistrzowską syntezą prawd o całym dziele odkupienia, którego dokonał Chrystus zgodnie z odwiecznym planem Ojca. Każde zdanie przynosi głęboką treść odnoszącą się zarówno do spełnionej już historii, jak i do jej trwałych skutków, w których również współcześnie mamy udział. Jest to opowiadanie o spotkaniu Boga z człowiekiem, które dokonało się raz w noc betlejemską, i które dokonuje się nieustannie przez pokolenia. Jest to również katecheza o ludzkich postawach wobec Przychodzącego, które warunkują owocność tego spotkania. Ewangelista tak to ujmuje: „Na świecie było Słowo, (…) lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1, 10-12).
Świat Go nic poznał. „Świat” w języku św. Jana oznacza ludzi wrogo nastawionych do Boga i do Jego przykazań, „poznanie” zaś jest nic tylko intelektualną znajomością, ale całym wewnętrznym odniesieniem człowieka do Boga. Ludzie świata widzą rzeczy i wydarzenia jedynie w perspektywie poziomej. Ich interesuje to, co można dotknąć, zmierzyć, zważyć, określić ludzkimi pojęciami. W praktyce, wszystko, i wszystkich postrzegają przez pryzmat trzech podstawowych żądz ludzkiej natury: władzy, posiadania, przyjemności. Tak patrzył na nowo narodzonego Mesjasza król Herod: brał pod uwagę Jego narodziny, bo jego uczeni potwierdzali taką możliwość; podszedł do tego faktu z punktu widzenia politycznego i rozpoznał w Dziecięciu jedynie zagrożenie dla swojej władzy. Odpowiedzią mogły być tylko agresja i odrzucenie. Nie mogło dojść do spotkania z Bogiem, gdyż jego bliskość w ogóle nie była brana pod uwagę.
Swoi Go nie przyjęli. „Swoi”, to Naród Wybrany – naród ludzi wierzących w Boga, zaangażowanych religijnie, pragnących zbawienia. Św. Jan mówiąc: „nie przyjęli” ma na myśli nie tylko zamknięte drzwi domów w noc betlejemską, ale także tragiczne, ostateczne odrzucenie Chrystusa przez krzyż. Przyczyną tej postawy było fałszywe rozumienie religijności. Izraelici podlegali starotestamentalnemu Prawu (por. Ga 4, 5). Ono samo w sobie nie było złe – konkretyzując zasady postępowania podprowadzało człowieka do spotkania z Bogiem. Nie miało jednak mocy „udzielania życia” (por. Ga 3, 21nn) – tego życia, którego źródłem jest sam Bóg. Izraelici koncentrowali się na przepisach Prawa, często zapominając, że ich źródłem i ostatecznym celem jest spotkanie – Przymierze – z osobowym, kochającym Bogiem. Można powiedzieć, że w pewien sposób ubóstwili Prawo: wydawało się im, że wystarczy być w porządku wobec jego przepisów, aby osiągnąć zbawienie. Taka była mentalność uczonych w Piśmie i faryzeuszów. Chrystus konsekwentnie demaskował ich niezdolność do doskonałego wypełnienia Prawa, a więc również do osiągnięcia zbawienia w ten sposób. Zarzucał im, że zamiast szukać w Bogu mocy do jego realizacji, naginają przepisy do własnej słabości. Oni zaś zdawali sobie sprawę, że albo przyjmą Chrystusa z Jego nauczaniem (co wymagałoby zmiany życiowej postawy), albo muszą Go odrzucić. Wybrali to drugie rozwiązanie.
Wreszcie ci, którzy przyjęli Słowo wcielone, otrzymali moc, dzięki której mogli dostąpić zbawienia. I oni podlegali Prawu. Nie zatrzymali się jednak na jego literze, ale wniknęli w jego ducha. Celem ich życia było spotkanie z Bogiem, który zbawia. Przykazania nie traciły aktualności, co więcej ich dokładne wypełnianie było jednym z ważnych wyrazów miłości dla Boga. Taka była postawa Maryi, Józefa, Zachariasza, Elżbiety, Symeona… Oni byli duchowo zjednoczeni z Bogiem, wsłuchiwali się w Jego głos i według niego żyli, umacniani Bożym błogosławieństwem. Dlatego, gdy odwieczne Słowo Boga objawiło się światu, oni nie mieli trudności, by Je poznać i przyjąć. Otrzymali Jego moc. Doświadczyli na czym polega wyższość Chrystusa nad Mojżeszem: „Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa” (J 1, 17). Byli otwarci na działanie łaski i dlatego we wcielonym Słowie Boga odkryli prawdę o Nim i Jego miłości, o stworzeniu, o powołaniu człowieka do dziecięctwa Bożego i o wyzwoleniu. Łaska Chrystusa uzdolniła ich do ostatecznego wypełnienia Prawa na Jego wzór: w miłości i posłuszeństwie Ojcu. Chrystus przychodzi i dziś do człowieka. Chce spotkania z każdym z nas. Czy do niego dojdzie zależy od naszej religijnej postawy. Jeśli jesteśmy ludźmi o spojrzeniu poziomym, ludźmi tego świata, których Bóg nie interesuje, bo zadowolili się namiastkami szczęścia płynącymi z władzy, posiadania, przyjemności, wówczas jedynie mocne uderzenie łaski może otworzyć nas i uzdolnić do spotkania z Chrystusem.
Częściej możemy odnaleźć w sobie ślady mentalności ludzi Starego Testamentu. W życiu religijnym kładziemy akcent na moralny wymiar wiary: uważamy, że podstawowym obowiązkiem płynącym z wiary jest spełnienie przykazań. Jeśli się to uda, wówczas bramy nieba powinny się automatycznie otworzyć przed nami. W Chrystusie widzimy raczej sędziego, a nie Zbawiciela, który obdarza swą łaską. To nastawienie może się przejawiać w dwóch postawach. Pierwsza polega na tym, że człowiek stara się wypełniać przykazania, a zaniedbuje życie sakramentalne, modlitwę, czytanie Pisma Świętego, dzieła miłosierdzia, zapominając, że o własnych siłach nic zdoła wypełnić Bożego Prawa. Po pewnym czasie może dojść do wniosku, że przykazań nie da się wypełnić. Bezradność skłania go wpierw do odrzucenia przykazań, a potem przeradza się w niewiarę – odrzucenie Chrystusa. To błąd.
Właściwy wniosek powinien być taki: „Nic potrafię wypełnić przykazań o własnych siłach, muszę więc szukać pomocy, muszę udać się do Chrystusa, aby wsparł moje wysiłki swoją łaską”. Druga postawa związana z mentalnością Starego Testamentu przejawia się w tym, że człowiek wprawdzie uczestniczy we Mszy św., modli się, spełnia dzieła miłosierdzia, ale traktuje to wciąż jako jeden z wymogów Prawa, które trzeba wypełnić, nie zaś jako owocujące łaską spotkanie z Chrystusem. Skutkiem takiej postawy może być religijny formalizm i hipokryzja. Aby się przed tym uchronić trzeba wciąż odnawiać w sobie świadomość tego, że Msza św., sakramenty, modlitwa są spotkaniem z Panem, który jest rzeczywiście obecny.
Chrześcijanin, wezwany do tego by stawał się coraz pełniej synem Boga, nie może zapomnieć, że jest to możliwe tylko przez pełne miłości zjednoczenie z Chrystusem, odwiecznym Synem Ojca. Ufne powierzenie siebie Jemu prowadzi do odkrycia prawdy o sobie, o swojej słabości i grzechu, ale również o Bogu, o Jego miłości i o zbawieniu. Potrzeba więc otwarcia serca przez miłość, aby przyjąć Tego, który zbawia.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Jacob Bentzinger/Unsplash.com