W historii diecezji, średnio co kilkanaście lat biskupi się zmieniają, jeden odchodzi, a przychodzi następca. Podobnie jest w życiu księdza, który w czasie pełnienia posługi duszpasterskiej podlega kolejnym biskupom. Jednak ten z nich, przy którym dojrzewa się do kapłaństwa, od którego przyjmuje się ten sakramentalny dar i który wyznacza pierwsze zadania, zapisuje się głęboko w pamięci i sercu. Dorastałem do kapłaństwa za czasów kard. Macharskiego i przez kilkanaście lat, kiedy był arcybiskupem krakowskim, wypełniałem zlecone przez niego zadania. W tym krótkim świadectwie pragnę przywołać parę moich wspomnień związanych ze zmarłym (2 sierpnia br.) kard. Macharskim, wskazując na kilka istotnych cech jego posługi arcybiskupiej.
W świetle pontyfikatu
Przez całe swe życie, już od pierwszych lat w seminarium, Franciszek Macharski był pod wpływem osoby, myśli i duszpasterskiego stylu Karola Wojtyły. Kardynał Andrzej Deskur, przyjaciel z czasów seminaryjnych, zarówno przyszłego papieża, jak i przyszłego metropolity Krakowa, opowiedział mi kiedyś następujące wydarzenie z tamtego okresu, które ukazuje łączącą ich więź: Po modlitwach wieczornych w kaplicy seminaryjnej zostawało na prywatną modlitwę zwykle dwóch kleryków: Wojtyła i Macharski. Modlili się długo. Kleryk Andrzej obawiał się jednak, że zimna kaplica i długie klęczenie odbije się na zdrowiu Franciszka, który nie był tak silny jak Karol. Po tym, jak próby przekonania o poniechaniu długich modlitw spełzły na niczym, postanowił udać się na skargę do mamy Franciszka, pani Macharskiej która, wysłuchawszy przedstawionych jej obaw o syna, powiedziała: „Jak sobie tak wybrał, to niech teraz klęczy”. Kardynał Deskur zakończył swoje wspomnienie, mówiąc: „Tak to moja pierwsza misja dyplomatyczna zakończyła się fiaskiem”. Więź łącząca ich stała się jeszcze bardziej znacząca w okresie po wyborze kard. Wojtyły na następcę Piotra w Kościele i mianowaniu ks. Macharskiego metropolitą krakowskim.
W większości wygłoszonych homilii kard. Macharski nawiązywał do nauczania Jana Pawła II, do papieskiej posługi czy do wydarzeń z pontyfikatu. Czasem miałem wrażenie, że kardynał jakby usuwał się w cień, by diecezję dalej „prowadził” papież Wojtyła. Myślę, że ta więź przyjaźni z Janem Pawłem II określała styl bycia biskupem krakowskim kard. Franciszka i sposób jego przepowiadania. Uchwycenie głównej myśli kardynała było ważniejsze od wysłuchania wypowiadanych przez niego słów i zdań. Było to zadaniem trudnym, co wielokrotnie doświadczyłem jako kleryk czy ksiądz słuchając homilii kardynała. Odnajdując jednak to, o co chodziło metropolicie w jego wypowiedzi, można było znaleźć trafne i głębokie przemyślenia.
Będąc następcą kard. Wojtyły w Krakowie, kard. Macharski był osobą rozpoznawalną w Kościele powszechnym. Wiązało się to również z jego częstymi pobytami w Rzymie, udziałem w Synodach Biskupów, konsystorzach, wielkich celebracjach czy konferencjach w różnych częściach świata czy też z towarzyszeniem Ojcu Świętemu w jego podróżach zagranicznych. Kardynał Macharski nabywał przez to dogłębnej znajomości życia Kościoła i jego problemów. To zaangażowanie w życie Kościoła powszechnego i światowe obycie budziło pewien respekt u kleryków i kapłanów. Wnosił w życie diecezji szersze spojrzenie na Kościół. Było to dość ważne, zwłaszcza w okresie, kiedy Polska nie było wolna, kiedy dostęp do informacji był utrudniony i mniej powszechny. Takiego szerszego spojrzenia na Kościół uczył seminarzystów i księży, dzieląc się przy różnych okazjach swoimi przemyśleniami i doświadczeniami. W tym też duchu wspierał chętnie prośby kapłanów o pomoc w nauce języków obcych, wiedząc, że jest to istotne narzędzie w intelektualnej formacji i życiu duszpasterskim.
Okazane zainteresowanie
Latem 1994 roku przebywałem w Paryżu na kursie języka francuskiego. Kardynał Macharski zatrzymał się na jedną noc w Seminarium Polskim przy Rue des Irlandais, gdzie również i ja mieszkałem, uczestnicząc w kursie językowym. Poprosił mnie do siebie i długo ze mną rozmawiał, odpowiadał na pytania, tłumaczył pewne kwestie. Dziwiłem się, że poświęcił młodemu wikaremu z Nowego Targu tak wiele swojego czasu. Mógł przecież iść na wieczorny spacer ulicami Paryża lub też odpocząć po podróży.
Następnego roku wysłał mnie na studia do Hiszpanii. W tamtym okresie również chętnie pomagał w załatwieniu kursów językowych na czas wakacji. W trakcie jednego ze spotkań, kiedy powiedziałem kardynałowi, że piszę pracę z francuskiego dominikanina Yvesa Congara, wspomniał, że otrzymał od księdza Wojtyły książkę „Jalons pour une théologie du laïcat” (1953), autorstwa tego teologa, z radą, by ją przestudiować. Był to cenny ślad świadczący o tym, że kardynał interesował się tematem mojej pracy, a także tego, iż myśl francuskiego teologa była znana w środowisku krakowskim jeszcze przed Soborem Watykańskim II (1962-1965). Potwierdziło się to w Wielki Czwartek 1998 roku, kiedy miałem szczęście zasiąść do wspólnego stołu z Janem Pawłem II i grupą krakowskich kapłanów. Wtedy Papież nie tylko zapytał o temat doktoratu, lecz również zadał mi kilka pytań odnośnie Yvesa Congara.
Po zakończonych studiach kard. Macharski umożliwił mi roczny pobyt na parafii w diecezji Birmingham, co było okazją do praktykowania języka angielskiego i poznania życia tamtejszego Kościoła. Po powrocie skierował mnie do pracy jako wychowawcę w Wyższym Seminarium Duchownym Archidiecezji Krakowskiej. Była to posługa bardzo odpowiedzialna i wymagająca pełnego zaangażowania. Podczas pewnego spotkania z przełożonymi zauważył mój smutek i zmęczenie. Zapytał o to księdza rektora, który wyjaśnił, że jest to spowodowane ciężką chorobą mojej siostry i zaangażowaniem w pomaganiu jej w tej trudnej sytuacji. Kardynał taktownie zasugerował możliwość zmiany, co też podjąłem, mając świadomość, że tak będzie lepiej dla formacji seminaryjnej.
Zostałem skierowany jako spowiednik do sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Pewnego wieczoru, po spełnionej posłudze w konfesjonale, przyszedłem do refektarza księży, gdzie akurat był kard. Macharski. Zatrzymał się wracając z odwiedzin jakiejś parafii. Musiałem wyglądać na zziębniętego, bo w nowej bazylice było dość zimno, a może nie byłem ciepło ubrany. Kiedy wstaliśmy od stołu i podeszliśmy do wieszaka, kardynał zdjął swój kubraczek i dyskretnie włożył go na mnie, dając znak, bym go przyjął i nic nie mówił.
Pracując w Ośrodku Dokumentacji i Studium Pontyfikatu Jana Pawła II w Rzymie, gdzie zostałem skierowany przez kard. Stanisława Dziwisza, miałem okazję kilkakrotnie spotykać kard. Macharskiego, odebrać czy zawieźć na lotnisko, towarzyszyć w drodze na Watykan. Pewnego dnia poprosiłem go o pomoc w sprawie bliskiej mi osoby znajdującej się w trudnej sytuacji. Kardynał powiedział, że nie zna nikogo, u kogo trzeba by interweniować w tej sprawie. Następnego dnia rano poprosił jednak o podanie szczegółów, mówiąc, że będzie próbował coś poradzić. Pomógł.
W rzymskim Ośrodku opracowałem trzytomowe wydanie pism soborowych Karola Wojtyły, które przesłałem kard. Macharskiemu. Pewnego ranka zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem głos kard. Franciszka. Mówił, że bardzo dobrze, iż te publikacje zostały wydane, bo one ukazują, jak bardzo kard. Wojtyła żył Soborem Watykańskim II, jak bardzo nauka soborowa kształtowała jego myślenie i duszpasterzowanie. To była ostatnia nasza rozmowa.
Powyższe, epizodyczne wspomnienia o kard. Macharskim wskazują na jego głęboką więź z Janem Pawłem II, na jego postawę wspierania intelektualnej formacji kapłanów, na jego gotowość i umiejętność przychodzenia im z dyskretną pomocą. Nie często miałem okazję spotykać się z ks. Kardynałem. Jednak tych kilka spotkań, o których wspomniałem, zachowałem we wdzięcznej pamięci. Pewnie dla kard. Franciszka były one drobnymi „cząsteczkami” w ciągu długiej i bogatej posługi arcybiskupa krakowskiego. Dla mnie wyrażają one istotne rysy osoby i posługi kard. Macharskiego. Znamieniem wielkości człowieka jest również to, by nie zepchnąć w cień drugiego, lecz go z niego wydobyć i rzucić światło na jego dalszą drogę przez życie.