Różne są pragnienia ludzi. Jedne wynikają z rzeczywistej potrzeby, inne powstają jako wytwór wyobraźni. Ich zaspokojenie staje się przedmiotem wielu wysiłków. Często, zwłaszcza w sytuacjach, gdy podejmowane zabiegi nie przynoszą oczekiwanych owoców, człowiek przychodzi ze swymi pragnieniami do Boga. Zdarza się jednak, i to nierzadko, że i modlitwa nie przynosi pożądanego skutku. Jeśli w grę wchodziły sprawy wielkiej wagi, jak zachowanie przy życiu ukochanej osoby, uchronienie małżeństwa przed rozpadem czy znalezienie pracy dla utrzymania rodziny, a modlitwa była żarliwa, jej niespełnienie może być przeżywane jako odrzucenie i prowadzić do utraty wiary. Z pomocą łaski Bożej człowiek może uchronić się przed tym niebezpieczeństwem, jeśli znajdzie odpowiedź na pytanie: dlaczego? Dlaczego modlitwa nic odniosła skutku? Być może rozważenie dialogu, jaki toczył się pomiędzy Jakubem i Janem a Jezusem, będzie pomocą dla tych, którzy zadają sobie to pytanie.
Synowie Zebedeusza zwrócili się do Jezusa: „Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy” (Mk 10, 35). Słowo „chcemy” ma tutaj szczególną wymowę. Obejmuje ono nie tylko pragnienie, ale całą wewnętrzną postawę uczniów. Oni przychodzą ze swoim własnym wyobrażeniem, własnymi planami, nie biorąc pod uwagę ani losów swych dziesięciu towarzyszy ani tego, co o ich przyszłości zamyśla Mistrz. Jakby nie zważając na to, Pan Jezus podejmuje rozmowę: „Co chcecie, żebym wam uczynił?” (Mk 10, 36). Jest gotów ich wysłuchać. On nigdy nie odwraca się od człowieka, który przychodzi ze swą sprawą – zawsze wysłuchuje. Ośmieleni pytaniem przedstawiają swoją prośbę: „Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie” (Mk 10, 37).
Pragnęli, by ich miejsce w królestwie Bożym – nie ważne jak je sobie wyobrażali – było eksponowane. W gruncie rzeczy nie prosili o nic złego. Ich prośba – co prawda dość pretensjonalna – mogła być spełniona bez naruszenia Bożych przykazań czy czyjegoś dobra. Pan Jezus odpowiada jednak: „Nie wiecie, o co prosicie” (Mk 10, 38). Wiedzieli, czego chcą. Wiedzieli też, że domagają się wielkiej godności. A zatem ich niewiedza nie dotyczyła przedmiotu prośby. Istota tej niewiedzy tkwiła w tym, że nie znali woli Ojca w stosunku do nich samych. Nawet nie usiłowań jej rozeznać – przed wyjawieniem swego pragnienia nie zapytali Jezusa, jakie ma wobec nich plany. Nauczyciel zatem zwraca ich uwagę na konieczność umiejscowienia własnych pragnień w perspektywie planów Bożych: „Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” (Mk 10, 38). Jakub i Jan rozumieli dobrze, że pyta ich o gotowość na cierpienie – zarówno „kielich” jak i „chrzest” były w starotestamentalnych Pismach synonimami cierpienia. Szczerze wyznali, że są gotowi podjąć to, co ma przeżywać Jezus. Ich pragnienia zostały skierowane na wypełnienie woli Boga – chcieli z Synem Bożym uczestniczyć w dziele zbawienia. Dopiero z takim nastawieniem mogli bez rozczarowania przyjąć fakt, że Nauczyciel nie spełni natychmiast ich prośby, nie obieca im pierwszych miejsc w swym królestwie: „Nie do Mnie (…) należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których zostało przygotowane” (Mk 10, 40). Pan Jezus pomógł im odkryć, że dla Boga najistotniejsze jest zbawienie ich i wszystkich ludzi, a spełnienie ludzkich pragnień dokonuje się z Jego łaski, jedynie wtedy, gdy będzie to służyło osiągnięciu tego ostatecznego celu.
Przychodząc do Boga z pragnieniami, tymi najbardziej rzeczywistymi i tymi wymyślonymi, nie wystarczy być przekonanym, że ich spełnienie będzie dobrem według naszych najsłuszniejszych wyobrażeń. Trzeba jeszcze pytać, czy są one zgodne z wolą Boga, który wpierw troszczy się o nasze wieczne zbawienie, a potem o doczesne potrzeby. Niezmiernie trudno jest to zrozumieć bez odwołania się do wiary. Jak bowiem przekonać matkę, że śmierć jej dziecka jest w ostatecznym rozrachunku większym dla niego dobrem, niż szczęśliwe życie, jeśli nie uwierzy, że odeszło z tego świata, aby na wieki żyć z Bogiem? Jak wytłumaczyć komuś, kto bezskutecznie modli się o miejsce pracy, że to może służyć zbawieniu jego samego i innych, jeśli nie potrafi on przez wiarę złączyć swojego osamotnienia i poczucia bezużyteczności ze zbawczym osamotnieniem i bezużytecznością Tego, który na krzyżu stał się „kamieniem odrzuconym przez budujących” (por. Dz 4, 11)? Trudno jest naśladować Pana Jezusa, który modlił się: „Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]!” (Mk 14, 36). Kto, wsparty mocą Ducha Świętego, potrafi tak się modlić, nigdy nie ulegnie bólowi rozczarowania i nie utraci wiary w dobroć Boga.
Bóg wysłuchuje wszystkich próśb, nie wszystkie jednak spełnia. Warto pamiętać, że sens tego niespełnienia najczęściej jest czytelny dopiero z perspektywy czasu. Może nawet niekiedy do jego zrozumienia potrzeba będzie perspektywy wieczności.
Ks. Paweł Ptasznik