Przed laty, jedna z amerykańskich gazet ogłosiła konkurs na najlepszą odpowiedź na pytanie: Jakie oczy są najsmutniejsze? Nagrodę zdobył autor jednego zdania: „Najsmutniejsze są oczy, w których zgasła nadzieja”. Jest w tym zdaniu dużo prawdy. Oczy człowieka, którego opanowała beznadziejność, postrzegają świat, ludzi, wydarzenia jedynie w ciemnych barwach. Wszystko wydaje się złe, nie mające żadnych rokujących dobro perspektyw. Nawet dotychczasowe osiągnięcia, to co było powodem wielkiej radości, zdaje się tracić swą wartość i jawi się jako zmarnowany wysiłek – strata czasu. Oczy, w których zgasła nadzieja, nie dostrzegają dobra – ani tego, które się już dokonało, ani tego, które jest jeszcze do osiągnięcia. Dlatego człowiek traci motyw do jakiejkolwiek radości. Opanowuje go dojmujący smutek, którego sam nie potrafi przełamać. Na nic też zdadzą się usilne próby pocieszenia ze strony innych. Człowiek, który utracił nadzieję, musi odkryć źródło utraty poczucia sensu rzeczywistości i przekonać się, że można inaczej spojrzeć na przeżyte doświadczenia, że mimo wszystko można odczytać ich sens, a także, że nadal istnieją wystarczające motywy, by podjąć na nowo wysiłek szukania sensu tego wszystkiego, co składa się na życie. Wydaje się, że jedynym środkiem pozwalającym opanować beznadziejność zanim przemieni się ona w rozpacz, jest wiara – wiara we własne siły, wiara w dobroć drugiego człowieka, w końcu – najważniejsza – wiara w miłość Boga.
Ku tej wierze prowadzi swoich uczniów zmartwychwstały Chrystus. Po Jego śmierci w ich oczy zaczęła zaglądać beznadziejność. Wydawało się im, że wszystko już skończone. Tyle znali z Pisma zapowiedzi tego, co miał dokonać Mesjasz, tyle obietnic składał On sam – teraz wydawało się, że już żadna z nich nie zostanie spełniona. Związali z Nim swoje życie, plany i nadzieje, oddali Mu swój czas, swoje dobre chęci, w końcu swoją miłość – teraz wszystko to zdawało się tracić swoją wartość i sens. Nawet Jego cuda, z których tak kiedyś cieszyli się i za które wielbili Boga, teraz wydawały się być bez znaczenia. Przed nimi ciemno rysowała się przyszłość, pozbawiona pozytywnej perspektywy. I właśnie wtedy, gdy zaczynali tracić nadzieję, przychodzi Chrystus. Zna ich stan ducha, ich niepokój. Dlatego pierwsze słowo, jakie do nich skierowuje, to pozdrowienie: „Pokój wam!” (Łk 24, 36). Potem, widząc ich zmieszanie, które wskazywało na rodzące się w nich wątpliwości, wypowiada je – chce, żeby je usłyszeli jakby z zewnątrz, by nabrali do nich dystansu: „Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach?” (Łk 24, 38). Musieli sobie zdać sprawę z tego, gdzie ma początek ich zachwianie nadziei: przeświadczenie, że Mistrza już nie ma. Teraz dopiero Chrystus mógł przekonywać ich, że to przeświadczenie jest fałszywe „Popatrzcie na moje ręce i nogi; to Ja jestem” (Łk 24, 39). Jakby chciał powiedzieć: zwróćcie uwagę na to, co was niepokoi – nie wierzycie, że jestem tu prawdziwie; wydaje się wam, że to tylko zjawa z tamtego świata. Otóż, zobaczcie dowody mojej rzeczywistej obecności. I pokazywał im rany, pozwalał się dotknąć, wreszcie wziął kawałek pieczonej ryby i jadł, aby udowodnić, że Jego ciało jest realne do tego stopnia, że może przyjmować pokarm. A wszystko to czynił, aby uwierzyli, że prawdziwie zmartwychwstał i że jest pośród nich.
Chciał, żeby zrozumieli, że wstając z grobu wszedł na nowo w ich świat, że jest z nimi – fizycznie, cieleśnie obecny, tak samo jak był z nimi przed ukrzyżowaniem. To było dla nich ważne. To był początek-odzyskiwania utraconej nadziei. Teraz Chrystus mógł przypomnieć starotestamentowe zapowiedzi i obietnice, które kiedyś składał: „To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach. (…) Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie” (Łk 24, 44.46). A więc nic nie jest stracone. Wszystko, co do tej pory się dokonało, miało swój przewidziany od wieków sens. Mogą go poznać, tylko muszą na to spojrzeć przez pryzmat zmartwychwstania. Wtedy nawet najtragiczniejsze wydarzenie – śmierć Mistrza – nabiera nowego znaczenia: oto staje się jasne, że trzeba było przeżyć ból i smutek Wielkiego Piątku, aby zaznać pokoju i radości Wielkiej Niedzieli.
Doświadczenie obecności Chrystusa zmartwychwstałego przekonywało ich również o tym, że przyszłość stawia przed nimi nowe wyzwania. Skoro bowiem na ich oczach wypełniły się obietnice dotyczące Mesjasza, to mają uzasadnione prawo ufać, że spełnią się i te, które dotyczą ich samych: począwszy od obietnicy, że łowić będą ludzi, poprzez tę, że otrzymają Ducha Pocieszyciela, a skończywszy na tej, że wraz z Chrystusem będą królować w domu Ojca. Zmartwychwstały raz jeszcze to potwierdza: „Wy jesteście świadkami tego. Oto Ja ześlę na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż będziecie przyobleczeni mocą z wysoka” (Łk 24, 48-49). Chrystus na nowo obudził w nich wiarę, że jest zapowiedzianym Mesjaszem-Synem Boga i że Bóg Ojciec działa przez Niego. Przywrócił im wiarę, że On – Boży Syn – był, jest i będzie obecny w ich życiu. Wiara ta stała się dla nich nowym źródłem nadziei. Teraz wiedzieli, że cokolwiek się z nimi stanie, będzie miało sens – będzie służyło spełnianiu się Bożych obietnic, które dotyczą ich samych i wszystkich ludzi.
W naszej ludzkiej codzienności łatwo popaść w beznadziejność. Może ona przyjść wraz ze śmiercią ukochanej osoby, z utratą pracy albo dachu nad głową, z nieuleczalną chorobą, z niezdanym egzaminem, zawiedzionym uczuciem, z poczuciem winy po niespodziewanym upadku w grzech. Wtedy, gdy wszystko zdaje się tracić wartość, trzeba szukać Chrystusa. Trzeba prosić Go, aby pozwolił doświadczyć w Duchu swojej obecności i by wlał w serce wiarę, że nic w tym życiu nie może być stracone, skoro jest zmartwychwstanie. Nawet najboleśniejsze doświadczenie może zaowocować radością, jeśli w świetle zmartwychwstania potrafimy dostrzec jego znaczenie. Zmartwychwstanie jest rękojmią nadziei, bo pokazuje, że nawet wtedy, gdy wydaje się, że Bóg nas opuścił, On jest blisko ze swoją miłością, troską i ożywiającym tchnieniem Ducha. Niech ta wiara pozwoli nam uradować się myślą, że to, co najlepsze, jest jeszcze przed nami.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Anthony Tran/Unsplash.com