Syr 3, 2-6.12-14 Kol 3, 12-21 Łk 2, 41-52
,,Rodzice Jego…” – tak rozpoczyna swoje opowiadanie o wydarzeniu w Jerozolimie św. Łukasz (por. 2, 41). Przedstawia Maryję i Józefa jako rodziców Jezusa. Użycie tego określenia nie jest tylko myślowym skrótem, kryjącym w sobie zbędne wyjaśnienie, że Józef w rzeczywistości nie był rodzicem, a tylko opiekunem Syna Bożego. Ewangelista słusznie nadaje ten tytuł również jemu, uznając, że miano takie przysługuje nie tylko tym, którzy przekazują życie biologiczne, ale również tym, którzy, podejmując trud wychowania i kształtowania niepowtarzalnej osobowości dziecka, budzą w nim życie wewnętrzne i wprowadzają w życie społeczne. Jest to zadanie wymagające wielkiej mądrości. Osobowość człowieka jest bowiem kształtowana nie w hermetycznie zamkniętym środowisku rodzinnym, ale w świecie, w którym dobro ściera się ze złem, prawda z kłamstwem, piękno z brzydotą, wywierając na człowieka wpływ i zostawiając trwałe ślady w jego duszy. Odpowiedzialni rodzice często zadają sobie pytanie, w jaki sposób postępować z dzieckiem, aby potrafiło i chciało budować swój obraz świata w oparciu o dobro, prawdę i piękno. Ewangelia dzisiejszej niedzieli Świętej Rodziny przynosi kilka wskazań, które mogą pomóc w szukaniu odpowiedzi. Św. Łukasz opowiada bowiem o sytuacji, jakie zdarzają się w każdej rodzinie. Być może inne bywają okoliczności, inny czas czy wiek dziecka, ale zawsze jest ta sama, płynąca z miłości, rodzicielska troska.
Ewangelista rozpoczyna swoją relację od informacji o tym, że Maryja i Józef ,,chodzili co roku do Jerozolimy na święto Paschy” (Łk 2, 41). Pragnie w ten sposób podkreślić, iż ich codzienność charakteryzuje systematyczność i rytm, które są podporządkowane wymogom dobrze uformowanej religijności. W świat własnej pobożności, opartej na wiernym zachowywaniu przepisów Prawa, wprowadzają swego Syna. Zabierają Go na pielgrzymkę do Jerozolimy, choć nie było to Jego obowiązkiem – dopiero osiągnąwszy wiek 13 lat był zobowiązany udawać się do świątyni. Już od najmłodszych lat wdrażają Jezusa w praktyki religijne, starając się, aby stały się one „zwyczajem” (por. Łk 2, 42) nie wypływającym tylko z poczucia obowiązku, ale z religijnej potrzeby ducha. Czynią to nie za pomocą słów, ale dając przykład. Wiedzą dobrze, że dziecko tylko wtedy nabiera przekonania o słuszności tego, co przekazują mu rodzice, gdy może dostrzec, że sami są temu wierni.
„Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice” (Łk 2, 43). Maryja i Józef pozostawiali więc Jezusowi dość duży margines wolności. Mieli do Niego zaufanie i nie bali się tego okazać. Nie kontrolowali każdego Jego kroku. Musieli liczyć się z tym, że mogą zdarzyć się sytuacje chwilowej nieuwagi, utraty kontaktu, ale też wiedzieli, co w takim przypadku należy robić. Nie byli beztroscy. Gdy zorientowali się, że Jezusa nie ma pośród krewnych i przyjaciół, jeszcze tego samego dnia rozpoczęli poszukiwanie (por. Łk 2, 44). ,,Wrócili do Jerozolimy szukając Go” (Łk 2, 45). Trzy długie dni poszukiwań prowadzonych z bólem serca, ale wytrwale i konsekwentnie, idąc wstecz aż do momentu, w którym stracili kontakt z Synem. Wracali jakby po swoich śladach. W ich przypadku był to konkretny szlak wytyczony ścieżkami Judei. Często jednak rodzice w podobny sposób muszą pokonywać duchowe drogi odchodzenia syna czy córki, konsekwentnie wracając myślą i sercem do tej szczególnej chwili, w której nastąpił początek rozłąki. Czasem trzeba pójść po własnych śladach i odkryć własne błędy, aby poznać źródło oddalenia i na powrót odnaleźć swe dziecko.
Znaleźli Jezusa w świątyni, pośród uczonych. Nie robił nic złego. Co więcej, mogli być dumni, że ich Syn jest tak mądry, że może dorównać w rozmowie szacownym badaczom Pism. Nie zawahali się jednak zadać Mu pytania: „Synu, czemuś Nam to uczynił? Oto ojciec Twój i Ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” (Łk 2, 48). W tym pytaniu brzmi nuta wyrzutu, ale równocześnie pada jego uzasadnienie: ból rodzicielskiego serca. Już na wstępie dają poznać swoją miłość, wielkie pragnienie, by Syn zechciał ich zrozumieć. Dopiero w atmosferze miłości mogą zadać podstawowe pytanie: dlaczego? Oni wiedzą, że musi być jakieś wyjaśnienie takiej a nie innej postawy Syna. Starają się wejść w świat Dziecka, aby je zrozumieć. Są gotowi rozmawiać z Nim, słuchać Go i przyjąć Jego racje. W postawie Maryi i Józefa nie ma niczego z demoralizującej obojętności ani pobłażliwości, ale równocześnie jest wielka delikatność, serdeczne otwarcie, przejrzystość rodzicielskich uczuć.
Wyjaśnienie Jezusa było zaskakujące do tego stopnia, że „nie zrozumieli tego, co Im powiedział” (Łk 2, 50). Tym niemniej zaakceptowali je. Choć nie odczytywali znaczenia słów, mieli jasne przekonanie, że chodzi tu o tajemnice Boże, o coś, co dokonuje się pomiędzy Jezusem a Bogiem. W tę relację nie mogli już wchodzić. Mogli jedynie zachować całe wydarzenie w sercu (por. Łk 2, 51), aby po latach zrozumieć jego ukryty sens. Rodzicielskie doświadczenia są cenne. Warto je zachowywać w pamięci, aby lepiej rozumieć to, co przynosi codzienność dziecka i z czym nadejdzie jego przyszłość.
Trud wychowania, podejmowany przez Maryję i Józefa w duchu pobożności, miłości i mądrości, przyniósł wspaniałe owoce. „Jezus (…) czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2, 52). Oby w naszych rodzinach nie brakowało rodzicielskiej troski o osobowy kształt dziecka! Oby żadne z dzieci – małych czy dorosłych – nie było pozbawione miłości rodziców, która wprowadza w świat ponadczasowych wartości, szanuje wolność, poszukuje, podejmuje dialog, rozumie i nieustannie zawierza Bogu teraźniejszość i przyszłość! Oby wszyscy rodzice mogli dzielić radość Maryi i Józefa ze szczęścia dziecka, które wraz z latami rośnie w mądrości i łasce u Boga i u ludzi!
Ks. Paweł Ptasznik