W wielu regionach świata chrześcijanin podnosi broń przeciw chrześcijaninowi. Nienawiść popycha wierzących ludzi do najgorszych zbrodni. W wielu krajach, polityk z partii, która nosi nazwę chrześcijańskiej, staje na mównicy, by rzucać słowa pełne zawiści przeciw członkom innej chrześcijańskiej partii i ogłaszać światu, że w żadnym przypadku porozumienie nie jest możliwe. Chrześcijańskie od pokoleń rodziny podzielone są przez kłótnie, brak zrozumienia, zazdrość, niezaspokojone ambicje. Kult użycia tak dogłębnie przeniknął współczesną mentalność, że nawet praktykujący chrześcijanin nie waha się wykorzystać chrześcijanki, by potem porzucić ją jak zbędny przedmiot, wyzbywszy się wszelkiej odpowiedzialności. Wierząca kobieta, samotna w społeczności obojętnych wierzących, posuwa się do zabicia własnego dziecka. Wydaje się, że są to zjawiska tak częste, iż nie robią na nas większego wrażenia. Nie prowokują pytania: jak to możliwe? Powie ktoś: to zbyt czarny obraz rzeczywistości. I owszem, to tylko jedna strona medalu. Nie brakuje bowiem sytuacji w których przedstawiciele zwaśnionych, chrześcijańskich narodów, plemion, albo zbrojnych gangów podają sobie ręce, aby wspólnie, w miarę swoich możliwości, spełniać dobro i tak siać drobne ziarna pokoju.
Są partie, które mimo założeniowych różnic popierają się dlatego, że są zakorzenione w tej samej chrześcijańskiej tradycji. Wiele małżeństw i rodzin przełamuje głębokie kryzysy w oparciu o dialog wspierany gorącą modlitwą, często wspólną. Ludzie w różnym wieku w imię Chrystusa stają ramię w ramię, aby nieść pomoc potrzebującym, pochylać się nad chorymi, darzyć przyjaźnią upośledzonych. Są młodzi, którzy przeżywają piękno przyjaźni, zakochania i narzeczeńskiej miłości we wzajemnym szacunku, wierności, poszanowaniu godności, z odpowiedzialnością za otrzymaną od Boga moc przekazywania życia. Wiele matek, z motywów religijnych, za cenę utraty dobrego imienia, wyrzeczeń, a nawet własnej śmierci decyduje się na wydanie na świat poczętego dziecka i wiele z nich doznaje bezinteresownej pomocy od innych w imię Chrystusa. I można by tak wyliczać w nieskończoność dobro, jakie chrześcijanie, umacniani łaską Ducha Świętego i prowadzeni Jego natchnieniem, wnoszą w ten świat. O tym mniej się mówi, pisze i rzadko widzi się to w telewizji. Być może odpowiedzialnym za treść przynoszoną przez środki przekazu wydaje się to tak oczywiste i normalne, że obawiają się, iż nikogo to nie zainteresuje. Ich obawy są o tyle uzasadnione, że rzeczywiście postępowanie nasycone dobrocią i miłością powinno być naturalnym i jedynym sposobem życia chrześcijan. Powinność ta wypływa z przykazania, które Pan Jezus wypowiedział w przeddzień swojej śmierci: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15, 12). Zdanie to, proste i jednoznaczne, jest bogate w treść. Po pierwsze Pan Jezus mówi wyraźnie, że wzajemna miłość chrześcijan, to nie sprawa osobistych upodobań, dobrej woli ani tym bardziej wyboru według własnego gustu. Jest to przykazanie, a więc nakaz. Kto uważa się za wierzącego, ucznia Chrystusa, jest zobowiązany do wypełnienia go. W przeciwnym razie nie zasługuje na miano chrześcijanina.
Oczywiście nie oznacza to, że jedynie ten, kto stale i niezmiennie kieruje się w swoim życiu miłością i nigdy nie uczynił niczego, co by się jej sprzeciwiało, może nazywać się chrześcijaninem. Wyjaśnia to kolejny człon zdania Pana Jezusa „jak Ja was umiłowałem”. Chrystus wskazuje na swoją miłość do Apostołów jako na miarę ich wzajemnej miłości. A Jego miłość była bez granic. On z miłości oddał swoje życie za ludzi. Była to miłość heroiczna, a więc taka, której nie spotyka się na co dzień. Owszem zdarzały się sytuacje i z pewnością zdarzają się w dalszym ciągu, że ktoś z miłości poświęcał swoje życie za bliźniego. Przykład św. Maksymiliana jest tu wystarczający. Trzeba dodać, że na takie akty miłości składa się zawsze gotowość człowieka i szczególna łaska Boża. Dla nas, zwyczajnych śmiertelników, miłość Chrystusa, która zaprowadziła Go na krzyż jest miarą, do której nieustannie mamy dorastać. Być może nigdy nie będzie nam dane stanąć wobec okoliczności, które kazałyby wybierać pomiędzy życiem i śmiercią w jednym, określonym momencie, ale jesteśmy zobowiązani do tego, by przez codzienne gesty bezinteresownej miłości umierać dla innych, stawać się coraz bardziej gotowymi na darowanie życia dla nich.
„Umierać dla innych” – to wielkie słowa. Mogą się wydawać kaznodziejskim frazesem, którego trzeba nauczyć się na pamięć, ale zbytnio się nim nie przejmować. A jednak są to słowa, które mogą charakteryzować naszą codzienność. Zanim Jezus wygłosił przykazanie miłości wzajemnej, umywał Apostołom nogi. To był gest umierania, który miał wypełnić się na Golgocie. Chrystus stał się sługą, i to sługą najniższym. W ten sposób pokazał, że człowiek, zanim dorośnie do heroizmu, umiera z miłości dla innych, gdy zadaje śmierć wszystkiemu, co jest owocem pierworodnego grzechu: egoizmowi, pysze, pragnieniu znaczenia, posiadania i użycia, niezdrowym ambicjom, lenistwu, zazdrości i innym przywarom, które zamykają go we własnym, niedostępnym świecie. W ich miejsce musi stale ożywiać w sobie wrażliwość na drugiego człowieka, na jego duchowe i materialne potrzeby, i wzbudzać wolę wychodzenia im naprzeciw, na miarę swoich możliwości. Oto, co znaczy miłować na wzór Chrystusa i na Jego miarę: każdego dnia zadawać śmierć własnemu „ja”, po to, aby tym bardziej żyć dla innych. Kto tak miłuje, jest cierpliwy i łaskawy, nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego i nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, żyje w prawdzie, jest ufny i wytrwały, zdolny wiele znieść i przetrzymać (por. 1 Kor 13, 4-7).
Gdy patrzymy na telewizyjne obrazy ruin miast, gdzie toczy się wojna, słuchamy wypowiedzi chrześcijańskich polityków zarażonych nienawiścią, albo dostrzegamy łzy w oczach ochrzczonych dzieci, żon i mężów, zadajmy sobie pytanie o miłość o naszą miłość: czy przykazanie wzajemnej miłości uczniów Chrystusa na Jego wzór i miarę przenika już mój umysł i serce, czy kształtuje moją codzienność?
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Jordy Meow/Unsplash.com