„To, co zrozumiałe, – zacznijmy od przywołania poglądów wielkiego badacza relacji między mistyką a poezją, ks. Henri Bremonda – może być jasno wyrażone; ale tego, co posiadamy, z czym jesteśmy zjednoczeni samą istotą duszy, oddać nie sposób. Tak w jednym, jak i drugim wypadku jest to jakieś wejście w posiadanie, zawładnięcie rzeczywistością; bez tego nie ma ani poezji, ani mistyki; jednak u poety to wejście w posiadanie jest bardziej powierzchowne niż u mistyka, nie tak trwałe, mniej jednoczące. […] Poeta, dlatego właśnie, że jest poetą, nie może nie mówić. […] celem poety nie jest, jak w wypadku mistyka, wejście w posiadanie owego boskiego daru, ale wynalezienie takich zaklęć, dzięki którym potok poezji mógłby przepłynąć aż do Anima [duszy – W.S.]czytelnika.”
Poeta nie może trwać, jak mistyk, w pełnym zjednoczeniu z – by sięgnąć do słownika poetyckiego Mikołaja Sępa Szarzyńskiego – „celem swej miłości”, „prawie natychmiast – pisał ks. Bremond – zaczyna się od niego oddalać, ponieważ potrzeba przekazywania siebie innym kieruje go ku strefie pojęć i słów” [podkr. – W.S.]. Stąd wśród piszących o poezji Karola Wojtyły – Jana Pawła II można zaobserwować spór czy jego poezja ma charakter mistyczny (pisała o tym Agata Przybylska w pracy Samotność możliwa w człowieku. Mistyczny aspekt „Poezji i dramatów” Karola Wojtyły, Kraków 2002, s. 38 – 47). Nie mam wątpliwości, że problem ten rozstrzyga sama twórczość Karola Wojtyły. Nawiązując zaś do ks. Bremonda, chciałbym wszakże rozszerzyć zakres tego zagadnienia także na duszpasterstwo księdza-poety. Kapłan obdarzony łaską przeżyć mistycznych, podobnie jak poeta, nie zamyka się w nich, a stara się wykorzystać w swoim duszpasterstwie.
Karol Wojtyła, właśnie dlatego, że żył cztery wieki po św. Janie od Krzyża, wzbogacił ten nurt poetycki o wyraźnie indywidualny rys przeżyć mistycznych. W dokonaniach Doktora Nocy przeważały prawdy powszechne, w Pieśni o Bogu ukrytym zaś na pierwszy plan wysuwa się liryka osobista. Po kilku utworach z dominującą rolą „ty”, w wypowiedzi poetyckiej zaczyna dominować pierwsza osoba liczby pojedynczej: „Miłość mi wszystko wyjaśniła […] dlatego uwielbiam tę Miłość”; „A że stałem się równiną…”; „…w takiej ciszy ukryty ja-liść, […] już nie lękam się…”, etc., etc.
Na wskroś osobisty charakter ma jeden z najważniejszych utworów cyklu, mówiący o „nachyleniu Boga” nad bohaterem poematu:
Ktoś się długo pochylał nade mną.
Cień nie ciążył na krawędziach brwi.
Jakby światło pełne zieleni,
jakby zieleń, lecz bez odcieni,
zieleń niewysłowiona, oparta na kroplach krwi.To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem i żaru,
które się we mnie osuwa, a pozostaje nade mną,
chociaż przemija opodal – lecz wtedy staje się wiarą
i pełnią.To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem i żaru,
taka milcząca wzajemność.Zamknięty w takim uścisku – jakby muśnięcie po twarzy,
po którym zapada zdziwienie i cisza, cisza bez słowa,
która nic nie pojmuje, niczego nie równoważy –
w tej ciszy unoszę nad sobą nachylenie Boga.
Powraca tu, tak jak w utworze otwierającym cykl, zaimek osobowy, pisany wielką literą, z tym, że w tym przypadku możemy mówić o sui generis klamrze: wiersz rozpoczyna się zaimkiem „Ktoś”, a kończy jednoznaczną identyfikacją: „…w tej ciszy unoszę nad sobą nachylenie Boga”.
Całym poemat, jak w ogóle poezję mistyczną, spowija szczególna aura radosnego oczekiwania na spotkanie z – jak pisał św. Jan od Krzyża – „Oblubieńcem”:
To mię w tej drodze Światło prowadziło
Pewniej niż gdyby dzień słońce okryło.
I przyszłam, gdzie mię czekał pożądany
Oblubieniec mój, z Nieba obiecany –
(przekład o. Andrzej od Jezusa)
Pieśń o Bogu ukrytym wyróżnia się pod tym względem stonowaną emocjonalnością (właśnie brak elementu ekstazy bywa podnoszony w sporze o mistyczny charakter poezji Karola Wojtyły), ale takie słowa, jak „To Przyjaciel”, czy zwłaszcza ta strofa: „Miłość mi wszystko wyjaśniła, / miłość wszystko rozwiązała – / dlatego uwielbiam tę miłość, / gdziekolwiek by przebywała” – nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości, że mimo różnic, wynikających głównie z przemian poezji na przestrzeni wieków (choćby XX-wieczne postulaty „wstydu uczuć”), jest to poetycki wyraz szczęścia ze spotkania z Chrystusem. Jakże inaczej bowiem ukazuje spotkanie z Bogiem niewiele starszy od Karola Wojtyły najwybitniejszy poeta nurtu religijnego w Polsce Odrodzonej Jerzy Liebert w głośnym wierszu Jeździec:
Uciekałem przed Tobą w popłochu,
Chciałem zmylić, oszukać Ciebie –
Lecz co dnia kolana uparte
Zostawiały ślady na niebie.Dogoniłeś mnie Jeźdźcze niebieski,
Stratowałeś, stanąłeś na mnie.
Ległem zbity, łaską podcięty,
Jak dym, gdy wicher go nagnie.
Chrystus z poezji mistycznej to Dobry Pasterz, szukający każdego człowieka, by go przytulić do swego miłosiernego serca, Jeździec Jerzego Lieberta to Pan, który nawet z największego prześladowcy (jakim był Szaweł, który „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich”, Dz 9, 1) może uczynić posłuszne narzędzie w swoich rękach.
Waldemar Smaszcz