Życie wiary jest w nieustannym rozwoju. W praktyce rozwój ten przejawia się w doświadczaniu różnych stanów ducha. Raz jest to poczucie wewnętrznego spokoju i bezpieczeństwa, innym razem walka z wątpliwościami, kiedy indziej głęboki kryzys i znów uspokojenie i tak w koło. Czasem udaje się zauważyć związek, jaki zachodzi pomiędzy tymi stanami duszy a aktualnym, wewnętrznym odniesieniem do Chrystusa.
Fragment Ewangelii opowiadający o wydarzeniu na jeziorze Genezaret może być odczytany jako obraz życia wiary. Staje się wówczas doskonałą ilustracją i potwierdzeniem intuicji o związku pomiędzy wewnętrznym stanem człowieka wierzącego a jego osobistym odniesieniem do Chrystusa. To, co przeżywa przeciętny wierzący na co dzień, można porównać do sytuacji, w której Apostołowie wędrują za Jezusem po palestyńskich ścieżkach. Znają swój kraj, właściwie nic nie może ich tu zaskoczyć czy zdziwić, czują się bezpieczni, są blisko Nauczyciela, słuchają Go i bez większego trudu spełniają Jego wolę.
Zasadniczo odczuwają wewnętrzny pokój, od czasu do czasu burzony przez niezręczne sytuacje, w które wprowadza ich Jezus, narażając na niepokojące, albo złośliwe uwagi i pytania faryzeuszów. Tak samo dzisiejszy uczeń Chrystusa może przeżywać swoje dni w stałym, wystarczająco bliskim kontakcie z Nim. Doświadcza wtedy względnego pokoju, od czasu do czasu zakłócanego przez jakąś krótkotrwałą wątpliwość albo niewierność wobec Jego słowa. Wystarczy chwila refleksji i modlitwy, przystąpienie do sakramentów, dobra lektura i wszystko wraca do dawnego stanu. Zdarzają się jednak chwile, w których Chrystus pozwala, aby nasza wiara wystawiona była na próbę. Można ten stan porównać z przeżyciami uczniów podczas przeprawy na drugi brzeg jeziora. Sam Pan Jezus przynaglił ich do tego, by wsiedli do łodzi i udali się na przeciwległy brzeg. Wypłynęli. Znaleźli się w środowisku, w którym człowiek nie czuje się zbyt pewnie. Wprawdzie przynajmniej kilku z nich było rybakami obeznanymi z jeziorem, ale to wcale nie umniejszało ich poczucia niepewności – co więcej, doskonała świadomość, jakie zagrożenia niesie w sobie wzburzone jezioro, tym bardziej nie dawała im spokoju. Chroniła ich łódź, ale wiedzieli, że wystarczy chwila nieuwagi, osłabienie rąk trzymających ster i ta ochrona okaże się niewystarczająca.
Świat wiary jest pełen tajemnic. To dlatego człowiek czuje się w nim niepewnie. Próbuje chronić się w łodzi skonstruowanej z rozumowych dociekań i uzasadnień, ale zdaje sobie sprawę, jak kruche jest to schronienie wobec nawałnicy pytań, wątpliwości, zarzutów. Pan Jezus mimo wszystko przynagla nas do tego, by wsiąść do tej łodzi. Wie, że pojawią się trudności. Jak uczniów na jeziorze, opanowuje nas ciemność. Nie wiadomo, w jakim kierunku popłynąć, jaki przyjąć kurs, aby bezpiecznie dotrzeć do właściwego portu. Trudno też znaleźć punkt odniesienia, aby upewnić się, czy kurs jest właściwy. Coraz bardziej oddalamy się od stałego lądu, gdzie czuliśmy się bezpieczni. Kto bowiem raz wszedł zdecydowanie na teren wiary, siłą rzeczy oddala się od na pozór stałego gruntu własnych kalkulacji, pragnień, planów, oparcia w innych. Łodzią naszej codzienności zaczynają miotać fale wzlotów i upadków, nasila się przeciwny wiatr zewnętrznych wpływów: różnych filozofii, obcych religii, mody, polityki… Potrzeba dużego wysiłku, aby nie pozwolić się porwać tym prądom, nie zawrócić, nie zboczyć z obranej trasy. Jak uczniom w łodzi, wydaje się nam wtedy, że jesteśmy zdani na siebie – na własne siły i doświadczenie. A Pan Jezus? Wydaje się nam wtedy, że pozostał na brzegu, daleko za naszymi plecami. Zaczynamy odczuwać znużenie i opadać z sił. I właśnie wtedy, gdy opanowuje nas największe zmęczenie i bezsilność – jak wtedy: pomiędzy trzecią i szóstą nad ranem – okazuje się, że jednak Pan jest blisko, tuż obok. Co więcej, On przychodzi po wodzie, co oznacza, że w świecie, który nam wydaje się tak niepewny, On porusza się pewnie i bezpiecznie – jest Panem tego świata.
Jeśli człowiekowi uda się to zrozumieć, jest na najlepszej drodze do przezwyciężenia kryzysu wiary. Potrzeba jednak odwagi Piotra. On zrozumiał, że jeśli widok Jezusa kroczącego po wodzie nie jest zjawą, jeśli Jezus rzeczywiście porusza się po wodzie, to z całą pewnością jest możliwe, aby i on po niej kroczył. Piotr przestaje myśleć o niebezpieczeństwach, jakie kryje w sobie wzburzone jezioro – cały koncentruje się na Jezusie. Jeżeli Jezus jest bezpieczny, to tam, gdzie On jest, i Piotr może czuć się bezpiecznie. W środowisku wiary, czyli tam, gdzie jest Chrystus, człowiek wierzący może czuć się „u siebie”, bezpiecznie.
Z tego przekonania zrodziła się prośba Piotra: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!” (Mt 14, 28). W życiu wiary każdy krok musi być zgodny z wolą Chrystusa. Piotr nie wychodzi sam, ale czeka na wezwanie Pana. Apostoł wie, że o własnych siłach nie zrobi ani kroku, ale może to zrobić w oparciu o moc Chrystusa. Zaufał Jezusowi, i gdy z Jego ust padło: „Przyjdź!” (Mt 14, 29), zaczął kroczyć po wodzie. To, co po ludzku niemożliwe, stało się doświadczeniem Piotra: świat wiary stał się i dla niego bezpiecznym środowiskiem.
Są ludzie, którzy zawierzyli Chrystusowi do tego stopnia, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Mają szczęście doświadczać wiary, która jest całkowitym zdaniem się na Chrystusa, zawierzeniem, skoncentrowaniem na Nim całej swojej uwagi. Wtedy nic nie jest w stanie zmącić ich pokoju. Trzeba jednak uważać, aby nie popełnić błędu Piotra. Gdy postawił pierwsze kroki, jego uwaga przestała być skoncentrowana na Jezusie. Wzburzone fale, powiewy wichru przeraziły go. Wówczas wróciła świadomość własnych możliwości i – konsekwentnie – zestawienie ich z ogromem niebezpieczeństwa. To chwilowe zapomnienie o Jezusie, skupienie się na własnych przeżyciach (choćby na zadowoleniu z nowego doświadczenia wiary) albo na zagrożeniu może stać się przyczyną najgłębszego kryzysu – jak Piotr, można nagle zacząć tonąć. Nie musi to jednak oznaczać ostatecznej przegranej. Co więcej, bolesne doświadczenie może przemienić się w jeszcze inny wewnętrzny stan: wiary w sytuacji ostatecznej. Piotr ma poczucie zupełnej bezsilności. On wie że jeśli teraz pogrąży się w odmętach jeziora, zginie. Dlatego uwaga Piotra na nowo koncentruje się na Jezusie. Dostrzega, że On jest blisko – akurat na wyciągnięcie ręki. Wie, że to jedyny ratunek: wyciągnąć rękę do Jezusa i zawołać „Panie ratuj mnie!” (Mt 14, 30). Był to akt wiary ostateczny – całkowite zdanie się na Jezusa. Kto się nań zdobędzie, bez wątpienia znajdzie Jego wyciągniętą, pomocną dłoń, uchwyci się jej i zostanie bezpiecznie wprowadzony do łodzi, w której będzie już obecny Chrystus. Potem nastąpi wyciszenie.
Na jakimkolwiek bylibyśmy etapie wiary, jakikolwiek byłby nasz wewnętrzny stan, trzeba pamiętać, że Chrystus jest zawsze blisko, tuż obok, zaś nasze doświadczenia są po to, by doprowadzić nas do przekonania, które wyrazili wobec Jezusa Jego uczniowie: „Prawdziwie jesteś Synem Bożym” (Mt 14, 33).
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Alex Holzreiter/Unsplash.com