U podstaw stosunków międzyludzkich leży sprawiedliwość. Na przestrzeni wieków różne było jej rozumienie. Niemniej społeczeństwa wypracowały szereg zasad, które przynajmniej ogólnie regulują właściwe odniesienia ludzi do siebie. „Każdemu według jego zasług” – czyli: dobry niech otrzyma nagrodę na miarę dobra, zły zaś niech poniesie karę odpowiednią do winy. „Rzecz woła do właściciela” – to znaczy: kto zabiera cudzą własność, powinien ją zwrócić. „Każdemu, co mu się słusznie należy” – nie wolno pod żadnym pozorem wykorzystywać drugiego. „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” – nie doprowadzaj drugiego do sytuacji, w której – gdybyś był na jego miejscu – czułbyś się pokrzywdzonym. To tylko nieliczne przykłady takich, słusznych zasad. Łatwo zauważyć, że działają one w dwie strony. Zawsze jest ten, kto ma obowiązek zasadę zachować i ten, kto ma prawo do jej wyegzekwowania. Złodziej ma obowiązek oddać, zaś okradziony ma prawo rzecz odzyskać. Pracodawca ma obowiązek dać zapłatę, pracownik ma prawo ją otrzymać. Jest jednak jeszcze jedna zasada, nadrzędna w stosunku do poprzednich: o ile nikt sam nie może zwolnić się od obowiązku, o tyle każdy może zrezygnować ze swojego prawa. To wskazanie wykorzystuje Pan Jezus, aby pokazać, że jest możliwa inna sprawiedliwość, u której podstaw leży wielkoduszność.
Cnota ta polega na tym, że człowiek wyrasta duchem ponad zasady postępowania, które dyktuje mu jego prawo, często określane przez tzw. zdrowy rozsądek. Doskonale wyjaśnia to Pan Jezus, podając trzy przykłady wzięte z codziennego życia. Wpierw zwraca uwagę na sytuację, w której ktoś spotyka się z agresją. Zdrowy rozsądek podpowiada, że na atak trzeba odpowiedzieć skuteczną obroną. W ten sposób agresja rodzi agresję, nienawiść budzi nienawiść. Powstaje łańcuch narastającej agresji, który można przerwać tylko wtedy, gdy nie odpowiadamy w ten sam sposób. Jedyną skuteczną obroną, wbrew pozorom, okazuje się nieodpowiadanie złem na zło. Nie chodzi tu o uległość, ale o to by nie pozwolić, by wciągnął nas wir agresji. Sam Pan Jezus pokazał, jak zastosować tę zasadę, gdy podczas sądu przed Sanhedrynem został uderzony w twarz. On nie odpowiada żadnym agresywnym gestem, ani słowem. Ze spokojem powiada do sługi Arcykapłana: ,,Jeżeli ile powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?” (J 18, 23). Nie nadstawił drugiego policzka, ale nie pozwolił też wyprowadzić się z równowagi. I to było Jego zwycięstwo. Tak też, człowiek sprawiedliwy według słowa Chrystusa wie, że trzeba bronić się, ale nie tą samą bronią, jaką został zaatakowany. Św. Paweł wyraził to w słowach: „Nic daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!” (Rz 12, 21). W codziennym życiu może to oznaczać na przykład, że na słowa gniewu odpowiemy łagodnym uśmiechem. W tym momencie zrezygnujemy ze swojego prawa do wypowiedzenia własnego zdania, a to uchroni nas od niepotrzebnej kłótni. Przyjdzie inny sposobny moment, aby to zdanie wypowiedzieć. Czasem dopiero po latach ktoś zrozumie, że przebaczając, nie okazując agresji na jego atak, nie okazaliśmy słabości, ale wielkość.
Druga sytuacja, którą ilustruje Jezus swoją zasadę, to spór o posiadanie rzeczy materialnych. Człowiekowi czasem wydaje się, że im więcej ma, tym jest ważniejszy i lepszy. Jest przekonany, że jeśli ktoś nastaje na jego dobra, odbiera mu jego własną godność. Mówi sobie: Nie ustąpię – to mi się należy. Ktoś inny jest tak przywiązany do swoich dóbr, choćby nie były wielkie, że stawia je ponad wszelką inną wartość. Traci wtedy wolność myślenia i wartościowania. Wolny jest ten, kto potrafi zrezygnować z rzeczy materialnych, po to, by zachować spokój ducha, miłość albo jedność z innymi. To właśnie chce podpowiedzieć Pan Jezus, mówiąc: ,,Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz!” (Mt 5, 40). Trzeba zauważyć, że ta zasada nie dotyczy tylko rzeczy zbytecznych. Pan Jezus jest radykalny – mówi o płaszczu i sukni, a więc o rzeczach najbardziej osobistych i niezbędnych. Stąd też, w codziennym życiu, jeśli ktoś udowadnia, że pięć złotych, które właśnie wypadły z naszego portfela, należą do niego, to najpewniej wprawimy go w zakłopotanie (o ile ma resztki sumienia), gdy do tych pięciu dołożymy mu jeszcze dwa. Pokój ducha jest cenniejszy niż siedem złotych. Oczywiście wymaga to wielkodusznej rezygnacji ze swego prawa do posiadania własnej rzeczy. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy uwierzymy, że bez tych rzeczy można żyć. To nie jest łatwe. Czasem potrzeba doświadczenia, które oczyszcza i uwalnia.
Kolejny przykład Pana Jezusa dotyczy przymusu, czyli wymagania wyrastającego ponad to, co wypływa z obowiązku. Każdy ma prawo do tego, by spełnić tylko to, co do niego należy. W rzeczywistości pozostaje cały szereg spraw, które powinny być spełnione, a które nie wchodzą w zakres obowiązku. Na przykład matka nie ma obowiązku troszczyć się o dorosłego syna. Czyni to jednak – z miłości, nie z obowiązku. Często jest to nawet troska niezbędna. Pan Jezus przytacza przykład, w którym ważnym elementem jest droga. ,,Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące!” (Mt 5, 41). Ważne jest, by iść razem. Człowiek ma prawo do tego, by obrać własną drogę, albo by po prostu stać w miejscu, unikając niepotrzebnego wysiłku. Cenniejsze jednak od wysiłku jest, by być razem, niepodzieleni.
Samotność jest często ceną egoizmu. Znów trzeba zauważyć, że tu Pan Jezus zdaje się wyznaczać pewien limit: dwa tysiące kroków, czyli tyle, ile Izraelita mógł przejść w dniu szabatu. Wielkoduszność, polegająca na rezygnacji ze swojego prawa do spełnienia tylko i wyłącznie obowiązku, nie może oznaczać, że pozwolimy się wykorzystywać, deprawując w ten sposób tego, kto usiłuje narzucić nam swoją wolę. Tu chodzi o to, aby wielkodusznie wyjść naprzeciw potrzebom drugiego człowieka.
Konieczne są jeszcze dwa dopowiedzenia. Po pierwsze, wielkoduszność może być zastosowana tylko wtedy, gdy jakaś osoba albo społeczność decyduje się na rezygnację ze swoich praw w sposób wolny. Tylko „wiedzącemu i chcącemu nie dzieje się krzywda”. Nie wolno domagać się wielkoduszności ani od jednostek, ani od społeczności. Gdyby ktoś narzucił ją, jako zasadę życia społecznego, zamiast sprawiedliwości, prowadziłoby to do krzywdy, wykorzystywania słabych przez ludzi bez skrupułów. W wymiarze społecznym agresja powinna być opanowana dostępnymi środkami, odpowiednimi do jej siły; powinno być szanowane prawo do własności; powinna być stosowana zasada pomocniczości, według której egzekwuje się obowiązek, ale uznaje się prawo do wolności (w przeciwnym razie będziemy mieli do czynienia z przejawami wyzysku w stylu XIX-wiecznego kapitalizmu – jak to niestety zdarza się w wielu, zwłaszcza prywatnych, przedsiębiorstwach). Po drugie, człowiek może być wielkoduszny jedynie wtedy, gdy potrafi wewnętrznie zdać się na Boga do tego stopnia, by nie bał się pozornej słabości i by zwyciężał mocą Ducha Świętego; aby nie bał się, że braknie mu tego, co niezbędne i potrafił zachować wolność; aby zaangażował rezerwy sił już nie dla słusznej zapłaty, ale dla Boga, albo przynajmniej dla dobra sprawy.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Gabriel Tenan/Unsplash.com