Ewangelia 25 niedzieli okresu zwykłego przynosi pouczenie Chrystusa o sprawowaniu władzy. Mamy w pamięci twarze ludzi, którzy niedawno prezentowali swoje programy, składali mniej lub bardziej realne obietnice, usiłowali przekonać nas, że to właśnie oni będą najlepiej reprezentować nasze poglądy i spełniać oczekiwania. W poczuciu odpowiedzialności za losy Ojczyzny, staramy się wybierać tych kandydatów, których uważamy za najbardziej odpowiednich do decydowania o jej obecnym i przyszłym kształcie. Pojawia się jednak pytanie: jakie zastosować kryteria oceny, aby mieć największą pewność, że postawienie znaku przy konkretnym nazwisku nie będzie równoznaczne z oddaniem mandatu własnej wolności w niewłaściwe ręce. Dzisiejsza Ewangelia daje odpowiedź.
Apostołowie byli przekonani, że Jezus jest zapowiedzianym Mesjaszem, wybawicielem Izraela. Jego misję widzieli jednak w kategoriach politycznych. Było to zrozumiałe. Od lat dziecięcych wpajano im, że przyjdzie Człowiek namaszczony przez Boga na władcę Izraela, który wyprowadzi naród spod rzymskiej okupacji. Nic dziwnego więc, że nie rozumieli słów Jezusa, gdy zapowiadał, że „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie” (Mk 9, 31). Nie dopuszczali do świadomości myśli, że mówi o swojej śmierci i zmartwychwstaniu. Spodziewali się, że Jezus któregoś dnia obejmie władzę, a wtedy i oni zajmą poczesne miejsca w Jego rządzie. Usiłowali nawet zawczasu ustalić, kto z nich będzie najważniejszy. Ludzkie ambicje wzięły górę nad więzami przyjaźni i „posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy” (Mk 9, 34). Zdali sobie jednak sprawę, że ich spór nie licuje z tym, czego uczył ich Jezus. To dlatego milczeli, gdy zapytał ich, o czym rozmawiali w drodze, usiłując ukryć przed Nim swe myśli skażone pragnieniem władzy. Nie udało się. Nauczyciel wiedział, co było przedmiotem rozmowy. Wykorzystał sytuację, aby dać im lekcję zdrowego podejścia do władzy. Wpierw podał zasadę: „Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich” (Mk 9, 35). Potem zilustrował ją własnym zachowaniem. Wziął dziecko i objął je ramionami. Był to gest wyrażający serdeczne zainteresowanie kimś, kto jest słaby, bezsilny, potrzebujący troski, opieki i pomocy.
To, jak ważny i godny szacunku jest człowiek, nie zależy od pozycji, jaką zajmuje, ale od tego, czy w tym miejscu potrafi służyć. Owszem, eksponowana pozycja społeczna zobowiązuje do jeszcze większej troski o ducha służby. I nie chodzi tu tylko o jednorazowe odruchy łaskawości, do których zdolny jest nawet największy złoczyńca. Tu chodzi o postawę charakteryzującą całe życie, sposób myślenia i działania. Szczególnie w przypadku kogoś, kto stanowi prawa, ma to być serdeczne obejmowanie każdego, kto potrzebuje pokoju, praworządności, bezpieczeństwa i materialnej pomyślności dla siebie, swej rodziny i kraju, w którym się narodził, czy też poszanowania wartości, które są mu drogie. Niemniej, każdy, kto piastuje jakąkolwiek władzę, nie może o tym zapomnieć. W przeciwnym razie stanie się tyranem, który przedkłada interes własny albo partyjny ponad dobro wspólne. Taki człowiek nie uszanuje drugiego, zwłaszcza słabszego, na którym z łatwością może zademonstrować niszczącą siłę swej władzy.
Policjant, który nie pamięta, że jego zawód to służba, odwróci głowę, by nie widzieć sytuacji, w której powinien interweniować nawet z narażeniem własnego zdrowia i życia, za to chętnie będzie wyciągał książeczkę mandatową, korzystając z przywileju osądzania postępowania innych. Ksiądz pozbawiony ducha służby nie pochyli się nad potrzebą czy słabością człowieka, za to wynajdzie tysiące wymagań, których spełnienie najczęściej pozornie tylko służy Kościołowi czy duchowemu dobru wiernego. Lekarz, który nie służy, będzie żerował na ludzkim nieszczęściu, korzystając z tego, że ma władzę podać komuś drogie lekarstwo, albo też zażądać za nie łapówki. Tak też jest z posłem do Sejmu czy Senatu. Jeśli nie wie, co to służyć, nigdy nie opowie się za słuszną sprawą, jeśli to uderzałoby w jego prywatne dobro albo sprzeciwiało się aktualnej koniunkturze – przeciwnie, będzie stanowił takie prawa, które faworyzują grupę ludzi, do której przez przypadek albo z wyboru należy.
Św. Jakub w swoim Liście, którego fragment czytamy w dzisiejszej liturgii, daje taką charakterystykę człowieka, który pozbawiony jest ducha służby: żywi on morderczą zazdrość i skłonność do kłótni, sprzeciwia się kłamstwem prawdzie (por. Jk 3, 14). I konkluduje: „gdzie (…) zazdrość i żądza sporu, tam też bezład i wszelki występek” (Jk 3, 16). Przeciwnie – jak pisze Apostoł – człowiek, który kieruje się mądrością płynącą z ducha służby, jest czysty, skłonny do zgody, ustępliwy, posłuszny, pełen miłosierdzia i dobrych owoców, wolny od względów ludzkich i obłudy (por. Jk 3, 17). „Owoc zaś sprawiedliwości sieją w pokoju ci, którzy zaprowadzają pokój” (Jk 3, 18). Warto zatem zwrócić uwagę na te cechy ludzi, których wyznaczamy do sprawowania władzy ustawodawczej, gdyż wraz z nimi wybieramy „bezład i występek” albo „sprawiedliwość i pokój”.
Udzielając Apostołom pouczenia o służebnym charakterze władzy, Pan Jezus powiedział: „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał” (Mk 9, 37). Jeśli chrześcijanin, dokonując wyborów politycznych, chce równocześnie wybierać Chrystusa, musi pytać, czy, człowiek wyznaczany do rządzenia przyjmuje dziecko – również to jeszcze nienarodzone. Uczeń Chrystusa nie może powierzyć władzy decydowania temu, kto wprost sprzeciwia się prawu do życia, ani nawet temu, kto kiedykolwiek powstrzymał się od głosu w tej tak ważnej sprawie. Takiemu człowiekowi nie można zaufać. Kto świadomie przyczynia się do śmierci dziecka, z pewnością nie czyni tego w duchu służby.
Ks. Paweł Ptasznik