Myśl o przemijaniu zawsze towarzyszy człowiekowi. Czasem drzemie utajona gdzieś w podświadomości. Niespodziewanie odżywa wraz z doświadczeniem choroby, śmierci kogoś bliskiego, czy jakiejś klęski żywiołowej, która ni stąd ni zowąd pochłania dorobek życia. Jest też prawidłowością, że na przełomie epok, u schyłku stuleci ludzie bardziej są skłonni do spoglądania w przyszłość z dojmującym poczuciem, że mijające dni i lata przybliżają świat ku końcowi. Jedni patrzą w okrytą tajemnicą przyszłość z obojętnością, inni z nadzieją, a jeszcze inni z lękiem. Obojętni mówią: „będzie, co będzie” i z pośpiechem zabiegają o to, by jak najwięcej skorzystać z teraźniejszości. Ufający ze spokojem przeżywają kolejne dni, usiłując wykorzystać czas na spełnianie dobra, które w dalekiej czy bliskiej wieczności przyniesie stokrotne owoce. Zalęknieni z niepokojem śledzą „znaki czasu”, dopatrując się w każdym zjawisku, którego nie potrafią wytłumaczyć, zapowiedzi bliskiego końca świata. Z upodobaniem zagłębiają się w lekturze wszelkich wizji, przepowiedni i sekretów, aby potem nawoływać do spełniania spektakularnych i pozbawionych głębszego sensu aktów, które miałyby uchronić ludzkość przed nadchodzącym gniewem Bożym i niechybną zagładą.
Ewangelia dzisiejszej niedzieli przypomina prawdę o przemijaniu, a równocześnie wskazuje, co zrobić, aby uniknąć zarówno chłodnej obojętności, jak i paraliżującego lęku wobec tej tajemnicy. Czytając pobieżnie słowa Pana Jezusa, można popaść w przerażenie. Zapowiada On bowiem pojawienie się fałszywych proroków i mesjaszy, którzy pod Jego imieniem wprowadzą wielu w błąd (por. Mk 13, 6.22), krwawe prześladowanie Jego uczniów (por. Mk 13, 9), zdrady w łonie rodziny i wzajemne wydawanie się na śmierć z powodu wiary (por. Mk 13, 12), spustoszenie (por. Mk 13, 14) i ucisk (por. Mk 13, 19.24), jak również kataklizmy w całym kosmosie (por. Mk 13, 24-25).
Łatwo zauważyć, że na przestrzeni wieków podobne znaki w mniejszej lub większej skali powtarzały się z taką częstotliwością, że chyba każde pokolenie ludzi mogłoby spodziewać się dnia ostatecznego. Co prawda, często znaki te były zapowiedzią i początkiem ważkich zmian w dziejach tego świata, które w ostatecznym wymiarze wskazują na jego zmierzanie ku końcowi (z pewnością takim wydarzeniem było zburzenie Jerozolimy, do którego bezpośrednio odnosił się Pan Jezus, a które nastąpiło w roku 70). Trzeba jednak pamiętać, że Jego wypowiedź, utrzymana w konwencji prorockich zapowiedzi eschatologicznych, miała również ponadhistoryczne znaczenie. Rysując wyraźnie perspektywę ostatecznego końca świata, Nauczyciel skierował ją do wszystkich ludzi, nie tylko do ówczesnego pokolenia. To dlatego przytoczone znaki są dostrzegane na przestrzeni całej ludzkiej historii. Ich wymowa jest głębsza niż zagrożenie z jakim się kojarzą: są one wyrazem nieustannej walki pomiędzy złem i dobrem, jaka dokonuje się w świecie i w człowieku – walki, którą zdaje się zwyciężać zło. I właśnie wtedy, gdy panowanie zła wydaje się być niepodzielne, objawia się ostateczne zwycięstwo dobra, które – mimo zewnętrznych oznak słabości – dokonywało się nieustannie od dnia zmartwychwstania Syna Bożego: „Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle on aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi aż do szczytu nieba” (Mk 13, 26-27). Pełne zwycięstwo Syna Bożego, które oznaczają tu „moc” i „chwała”, dokona się u końca świata ponad wszelką wątpliwość. Sam Chrystus o tym zapewnił: „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą” (Mk 13, 31). Z tego apokaliptycznego obrazu można wyciągnąć przynajmniej trzy wnioski. Po pierwsze, skoro toczy się walka pomiędzy dobrem i złem w świecie to w jakiś sposób dokonuje się ona również i w nas
samych. Nie możemy w niej nie uczestniczyć. Nie można z dystansem zimnej obojętności spoglądać na własne życie i losy świata. Nie można nie dostrzegać, ani tym bardziej lekceważyć działania zła. Jako chrześcijanie wszczepieni przez chrzest w Chrystusa, jesteśmy wezwani do walki ze złem w sobie i w świecie. W perspektywie tego odwiecznego zmagania nie ma miejsca na ospałą obojętność. Dlatego w wypowiedzi Pana Jezusa jak refren powtarzają się wezwania; „Strzeżcie się, aby was kto nie zwiódł” (Mk 13. 5); „miejcie się na baczności” (Mk 13, 9). „Wy przeto uważajcie!” (Mk 13, 23); „uważajcie, czuwajcie” (Mk 13. 33); „Lecz co wam mówię, mówię, wszystkim: Czuwajcie! ” (Mk 13, 37).
Walka ze złem – aby w ostatecznym rozrachunku była zwycięska – musi być prowadzona mądrze, to znaczy zgodnie z zasadami ustalonymi i przyjętymi przez Chrystusa. Najbardziej zwięzłym i wymownym ich określeniem jest zdanie św. Pawła: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12, 21). Jako dzieci Boże jesteśmy wezwani, by nie tracić sił na „stawianie oporu złemu” (por. Mt 5, 39), odpowiadając gwałtem na gwałt i odpłacając pięknym za nadobne, ale by w mocy Ducha Świętego zdecydowanie i w każdej sytuacji stawać po stronie dobra – nawet wtedy, gdy zło zadaje rany. Chrystus pokonał zło właśnie wtedy, gdy śmiertelnie został przez nie zraniony – na krzyżu. Jeśli ze strachu, lenistwa albo wygody zaniedbujemy dobro, które z łaski Bożej możemy spełnić, to tak jakbyśmy bez walki oddawali Boże przyczółki na pastwę zła. Dlatego Pan Jezus, mówiąc o czasach ostatecznych, przywołał obraz człowieka, który wyjeżdżając powierzył sługom pieczę nad swoim domem – „każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał” (Mk 13. 34). Każdemu z nas Bóg powierzył troskę o swoje królestwo, które realizuje się w tym świecie, aż do dnia, w którym nadejdzie w całej pełni. Każdemu wyznaczył zajęcie zgodne z jego osobistym powołaniem, nie przekraczające miary otrzymanej łaski i ludzkich sił. Nie może zabraknąć naszego zaangażowania: „Czuwajcie bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie. (…) By niespodziewanie przyszedłszy, nie zastał was śpiących” (Mk 13. 35-36).
Trzeci wniosek płynący z prawdy, że koniec tego świata oznacza ostateczne zwycięstwo Syna Bożego nad złem, jest następujący: kto trwa przy Chrystusie, zachowując czujność wobec zła i spełniając dobro, nie musi się lękać końca świata. Jakiekolwiek działyby się znaki na niebie i na ziemi, nie mają znaczenia wobec nadziei na królowanie z Nim w niebie. Pan Jezus mówi: „nie martwcie się” (Mt 13. 11), „gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, że blisko jest; we drzwiach” (Mt 13. 29). Blisko jest Ten, który zbawia.
Koniec świata nadejdzie. Prawdopodobnie wpierw nastąpi koniec naszej osobistej historii, gdy śmierć przerwie naszą doczesność. Może pozostały już tylko godziny, może dni, może długie lata – tak czy owak dzień ten jest blisko. Z Chrystusem w sercu, oporni wobec zła i z rękami pełnymi dobra, możemy czekać na ten moment wolni od obojętnego zniechęcenia i rozpaczliwego lęku, z ufną nadzieją na ostateczne zwycięstwo.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Ake Charles/Unsplash.com