Kochali Jezusa jak brata. I On darzył ich szczerą miłością. Przychodził do ich domu, zasiadali razem do stołu, rozmawiali o codziennych, ludzkich sprawach i wielkich dziełach Bożych. Słyszeli o tym, że nakarmił tysiące, pocieszał strapionych, uzdrawiał chorych. Łazarz, Maria i Marta szczerze wierzyli, że jest On Mesjaszem, którego posłał Bóg, aby dopełniły się odwieczne obietnice. Byli szczęśliwi, że łączy ich serdeczna więź przyjaźni z Tym, za którym chodziły tłumy, oczekując coraz to nowych znaków. Duchowa bliskość Jezusa dawała im głębokie poczucie bezpieczeństwa oparte na przekonaniu, że Bóg da Mu wszystko, o cokolwiek by Go prosił (por. J 11, 22). Nie dziwi więc, że gdy choroba dosięgła Łazarza, jego siostry szybko „posłały wiadomość (…): «Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz»” (J 11, 3).
Miały nadzieję, że przyjdzie i go uzdrowi. Jeżeli chętnie czynił to dla innych, to tym bardziej dla tego, którego kochał. Nie zdążył. Łazarz zmarł, zanim Jezus dotarł do Betanii. Maria i Marta nie potrafiły ukryć, że oczekiwały, iż nie pozwoli na to, by żal napełnił ich dom. Obie wyraziły to tak samo: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł” (J 11, 21.32). Również zebrani w domu Marii i Marty oraz ci, którzy towarzyszyli Jezusowi, nie mogli zrozumieć, jak mógł dopuścić do tego, by zmarł Jego przyjaciel: „Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie sprawić, aby on nie umarł?” (J 11, 37). Ich zdziwienie było tym większe, że łzy w oczach Jezusa świadczyły wymownie, iż Łazarz był Mu naprawdę bliski.
Jest to historia, którą przeżywa wielu ludzi wierzących. Zmieniają się okoliczności i treść wiadomości, którą posyłamy Panu Jezusowi w modlitwie tym gorliwszej, im większa miłość doznaje uszczerbku: „Panie, choruje moja mama! Panie, mój serdeczny przyjaciel pogubił się na krętych drogach życia! Panie, nie mam pracy! Panie, przede mną następny trudny egzamin!” Prośbom tym, jak wtedy w Betanii, towarzyszy przekonanie, że Pan Jezus nie może nie odpowiedzieć na nasze alarmujące sygnały, bo przecież kochamy Go, a On kocha nas. A nawet jeśli nasza miłość okazuje się czasem słaba, to – zgodnie z Jego zapewnieniem – On nie przestaje nas kochać „do końca”. Słusznie więc rodzi się oczekiwanie, że Pan przyjdzie i nie dopuści, aby skrzywdził nas los. Bywa jednak, że Pan Jezus nie interweniuje od razu, mimo, iż dociera do Niego nasza pilna wiadomość. Opóźnia się i dopuszcza, aby zło – jakiekolwiek byłoby jego oblicze – dotknęło nas. Rozczarowani stajemy przed Nim, aby z rezygnacją albo wyrzutem w głosie powiedzieć: „Gdybyś tu był… Ty, który jesteś dobry dla innych, nie mogłeś okazać i mnie odrobinę życzliwości, o którą cię prosiłem?”
Łatwo wtedy zapomnieć, że spóźnienie Pana Jezusa nie było przypadkowe, ani też nie oznaczało braku zainteresowania naszym losem. Bolesne wydarzenie śmierci Łazarza dokonało się „ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą” (J 11, 4). W zamyśle Bożym ta okoliczność miała dać Chrystusowi okazję, aby objawiła się Jego miłość, która wyprowadza ze śmierci do życia. Krótkotrwała boleść Marii i Marty miała przerodzić się w radość. Łazarz, którego grobowy kamień na krótko oddzielił od ludzi, niebawem miał być w centrum ich zainteresowania (por. J 12, 9). Potrzeba było łez smutku i radości, aby rosła wiara: „Wielu (…) spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego” (J 11, 45). Słusznie liczymy na dobroć Boga. Dobrze, że zwracamy się do Niego, prosząc o pomoc, gdy dotyka nas zło, któremu sami nie potrafimy zaradzić. Nie możemy jednak zapominać, że Jego miłość często objawia się inaczej, aniżeli my to sobie wyobrażamy czy planujemy. Czasem Pan – kochając nas niezmiennie, jak kochał Łazarza dopuszcza, abyśmy przeżyli porażkę, która pozwoli nam na inny sposób, głębiej doświadczyć Jego mocy. Jedno jest pewne: kto prawdziwie żyje w zażyłości z Panem i ufa Mu, nigdy się nie zawiedzie.
Potrzeba jednak postawy Marty, aby w momencie próby odkryć Jego cudowne działanie. Stojąc u grobu Łazarza, Pan powiedział jej: „Brat twój zmartwychwstanie. (…) Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem, kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11, 26). Potem postawił jej pytanie: „Wierzysz w to?” (J 11, 26). Ona zaś zapewniła: „Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat” (J 11, 27). Jakby chciała powiedzieć: „Liczyłam na Ciebie. Chciałam, żebyś go uzdrowił. Wystarczająco wcześnie dałam Ci znać o jego chorobie. Nie zapobiegłeś jego śmierci. Jednak wciąż wierzę… Jak dawniej wierzę, że jesteś Mesjaszem. I jestem przekonana, że moja nadzieja ostatecznie znajdzie swe spełnienie”. Nie zawiodła się wtedy i nie zawiedzie się w dniu swego zmartwychwstania. Kto tak przeżywa swą przyjaźń z Chrystusem zachowa wiarę, nadzieję i miłość nawet w najtrudniejszych doświadczeniach. Kto liczy na Niego i mimo swego bólu ufa Jego miłości, sam nie zawiedzie się i innym objawi chwałę Boga. A ostatecznie „choćby i umarł, żyć będzie” (J 11, 25).
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Luis Galvez/Unsplash.com