Nie wszystko mogli zrozumieć z tego, co przeżywali, wpatrując się na Taborze w rozświetlone blaskiem chwały oblicze Jezusa. Rozpoznali Mojżesza i Eliasza, ale nie było im dane słyszeć, o czym rozmawiał z nimi Mistrz. Zdawali sobie sprawę, że dokonuje się coś zachwycającego. Chcieli przedłużyć to doświadczenie, choć nie mieli pojęcia, na czym polega jego wspaniałość. Jedyne, co dotarło do świadomości Apostołów z całą wyrazistością, to głos, który odezwał się z obłoku: „To jest mój Syn umiłowany (…), Jego słuchajcie!” (Mt 17, 5). Upadli na twarz. Mając w pamięci okoliczności, w jakich przed wiekami Bóg objawiał się Patriarchom i Prorokom, zrozumieli, że i oni stoją wobec Jego majestatu. Był blisko i mówił do nich. Głęboko musiało zapaść w ich serca Jego słowo. Było ono równocześnie objawieniem i wezwaniem.
Z ust samego Boga poznali prawdę o Jezusie: jest umiłowanym Synem Najwyższego. Prawda ta nie mogła pozostać bez wpływu na ich własną rzeczywistość: chodzili za Synem Boga. Co z tego wynikało dla nich samych? Mogli poczuć się wybranymi, zadowolić się swym wybraniem i dumnie kroczyć za Jezusem, sycąc własną pychę okruchami Jego chwały. Świadomi swojej ludzkiej słabości i niegodności, mogli też wycofać się, odejść, wiedzeni lękiem przed misterium, które ich przerastało. Potrzebowali wyraźnego wskazania, czego oczekuje od nich Bóg wprowadzając ich w tajemnicę swojego Syna. I otrzymali je. Od pychy wybranych i lęku niegodnych mogło wyzwolić ich jedynie zasłuchanie się w słowo Pana Jezusa. Nie potrzebowali przypomnienia, że słuchać” oznaczało także „wypełniać”. On sam mówił: „Pokażę wam do kogo podobny jest każdy, kto przychodzi do Mnie, słucha słów moich i wypełnia je. Podobny jest do człowieka, który buduje dom: wkopał się głęboko i fundament założył na skale” (Łk 6, 47-48).
„Błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je” (Łk 11, 28). Zanim wyprowadził ich na górę, zapowiadał swoją śmierć i zmartwychwstanie. Nie rozumieli Jego słów i nie dopuszczali do siebie myśli o ich spełnieniu. Niebawem miał powtórzyć: „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Oni zabiją Go, ale trzeciego dnia zmartwychwstanie” (Mt 17, 22-23). Po doświadczeniu Taboru nie mieli już wątpliwości, że to musi nastąpić, ale wiedzieli też, że jest możliwe, by ludzka tragedia zamieniła się w Boże zwycięstwo. Po to przecież przyszedł. Wszystko, co słyszeli z Jego ust dotąd i co jeszcze mieli usłyszeć, było wyjaśnieniem tej jednej prawdy: Syn Człowieczy przyszedł, „aby dać życie na okup za wielu” (Mt 20, 28). Jego śmierć i zmartwychwstanie miały dać początek królestwu Bożemu na ziemi.
Kilka, może kilkanaście miesięcy temu, w pierwszym swoim przemówieniu ogłosił im uroczyście: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże” (Mk 1, 15). Patrzyli na Jego czyny i widzieli, że z godziny na godzinę słowo to staje się rzeczywistością – chromi chodzą, niemi mówią, smutni odzyskują radość; gdziekolwiek pójdzie, wprowadza pokój. Głosząc Dobrą Nowinę o królestwie, równocześnie kierował do swych słuchaczy wezwanie: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1, 15). Aby mogli nawrócić się i uwierzyć, Pan Jezus musiał przekonać ich, że będą do tego zdolni, gdy rozpoznają w Nim Boga i zaufają Mu do końca. Dlatego też wielokrotnie objawiał im prawdę o sobie samym i o Bożym planie wobec nich. „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie chodzi w ciemności, lecz będzie miał światło życia” (J 8, 12). Słuchając Jego słów mogli dowiedzieć się, że On jest Tym, który zbawia, oni zaś tymi, którzy mają być zbawieni. Ewangelia o królestwie Ojca, stała się Dobrą Nowiną dla nich. On mówił im o miłości Ojca i o mieszkaniach w Jego domu, których jest wiele, i które czekają na nich. Wzywał ich, aby stawali się coraz bardziej dziećmi Boga. Wyjaśniał, że mogą wejść do Jego domu i dzielić Jego stół, jeśli wpierw upodobnią się do Niego przez osobistą świętość. „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 48). Aby jednak nie stracili nadziei w obliczu własnej niedoskonałości, mówił im o tym, że Ojciec jest miłosierny i wciąż czeka na syna, który wyraża chęć powrotu. Wystarczy podnieść się i ruszyć w drogę. A nawet jeśli brak sił, to jeszcze można mieć nadzieję. Boży Syn, jako dobry Pasterz odnajdzie każdego z osobna i na swych ramionach zaniesie w bezpieczne miejsce. Trzeba Mu tylko na to pozwolić. A potem trzeba trwać przy Ojcu spełniając Jego przykazania i ciesząc się Jego błogosławieństwem. Słowo Pana Jezusa było orędziem wiary, nadziei i miłości. Było wspaniałe, ale równocześnie wymagające. On jasno i jednoznacznie określił warunki korzystania z dobrodziejstw nowego królestwa: „Kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24). Posłuchali Go, podjęli krzyż i mają udział w Jego zmartwychwstaniu. Boży Syn wciąż mówi. Wystarczy sięgnąć po Pismo Święte, aby słowa Pana zaczęły brzmieć w naszych uszach. Ile jeszcze treści pozostało nieodkrytych? Ile z Objawienia Chrystusa nie dotarło jeszcze do umysłów i serc? Bóg wzywa i nas: „To jest Syn mój umiłowany (…) Jego słuchajcie”. Czy nie byłoby cudownie usłyszeć w głębi duszy Jezusowe: „Wstańcie, nie lękajcie się”! Potrzeba tak niewiele – zamilknąć, słuchać i wypełniać.
Ks. Paweł Ptasznik
Fot. Paul Zoetemeijer/Unsplash.com