Bolesny wyrzut: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości” (J 6, 26). Istotnie, po cudownym rozmnożeniu chleba, tłumy chciały Jezusa „porwać (…), aby Go obwołać królem” (J 6, 15). Byłoby dobrze mieć takiego króla, który bez trudu zapewniłby ogólny dobrobyt. Może nawet nie trzeba by było pracować, ponosić codziennego trudu uprawy zeschniętej od słońca ziemi. Wystarczyło by być blisko króla i nie przegapić chwili rozdawania dóbr. Zresztą z dalekiego Rzymu dochodziły już wieści, że imperatorzy, korzystając z podatków ściąganych z podbitych ziem, dokonywali takiego rozdawnictwa, gasząc wszelkie wewnątrzpaństwowe niepokoje za pomocą „chleba i igrzysk”. Owładnięci pokusą sytości, ludzie nie dostrzegali, że to, co uczynił Jezus było „znakiem”.
A znak, to nie tylko to, co można zobaczyć, dotknąć, posmakować. Znak niesie w sobie ukrytą treść, która przenosi człowieka w inny wymiar rozumowania i wartościowania. Tam na pustkowiu nie był ważny chleb, który zaspokaja głód, ale chleb, który w rękach Syna Bożego cudownie pomnaża się. Tam nie miało znaczenia, czy Jezus nakarmił pięć tysięcy ludzi czy dziesięć, ale to, że w ten sposób objawiła się Jego boska, stwórcza moc… To miało być zachętą dla tych, którzy chodzili za Jezusem, aby uwierzyli w Niego i zapragnęli tego, co z woli Ojca miał im dać – uczestnictwa w królestwie niebieskim. Tymczasem oni sprowadzili wszystko do doczesności. Już nikt nie myślał o obietnicach nowego życia, o tym, że „tak (…) Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Nikogo nie obchodziła już konieczność nawrócenia i odrodzenia w Duchu, aby wejść do królestwa Bożego (por. J 3, 5). Oni marzyli o dostatnim królestwie na ziemi.
Każdemu pokoleniu grozi takie zaślepienie doczesnością. Czytając gazety i oglądając telewizję można i dziś odnieść wrażenie, że sprawy wieczności nikogo nie interesują. Wszystko zdaje się toczyć wokół pragnienia dostatniego życia, zgodnie ze standardami szybko zmieniającej się mody. Wykładnikiem rozwoju społecznego staje się gospodarcza zasobność państwa, a nie duchowe wartości, które prezentują jego obywatele. Życie rodzinne i prywatne zdaje się być podporządkowane dążeniu do materialnej pomyślności, wygody i użycia. Oczywiście ten medialny obraz świata jest tylko jego karykaturą, ale w każdej karykaturze jest coś z prawdziwej rzeczywistości. Jeśli ten obraz zaczyna kształtować również przeżywanie wiary, to jest to zjawisko wysoce niepokojące.
Człowiek, który sprowadza przeżycia związane z wiarą jedynie do doczesności, nie może w pełni nawiązać kontaktu z Bogiem, który owszem przenika doczesność, ale do którego istoty należy wieczność. Już samo poszukiwanie Boga z takim nastawieniem jest zafałszowane interesownością. Człowiek staje wobec Niego nie dlatego, że pragnie Jego życia po zmartwychwstaniu, ale dlatego, że wierzy, iż wszechmocny Bóg może zapewnić mu dobre zdrowie, dostatek, pomyślność, wewnętrzny pokój czy skuteczną obronę przed złem, które dotyka go z zewnątrz i od wewnątrz. Takie chodzenie za Chrystusem może kształtować moralność człowieka jedynie w oparciu o system zasług i braków, nagrody i kary. Tu nie ma mowy o tym, by miłość była motorem dobrego działania.
To może stanowić wielkie zagrożenie dla życia wiary w ogóle. Tak jak w Ewangelii, tak i w naszej codzienności może się bowiem okazać, że Chrystus nie zechce być królem wedle naszych wyobrażeń. Nie będzie spełniał naszych próśb, choćby dlatego, że jeśli nie jesteśmy w stanie odczytać ich spełnienia w kategoriach „znaku”, to są one bezowocne w perspektywie wieczności. A Bóg daje obficie tylko te duchowe i materialne dobra, które w ostatecznym rozrachunku służą życiu wiecznemu człowieka i ku niemu prowadzą. Człowiek nastawiony na doczesność będzie się obrażał na Boga, gdy w sumieniu usłyszy wyrzut: Szukasz Mnie nie dlatego, że widziałeś znaki Mojej miłości, ale dlatego, że pragniesz jeść do sytości, mieć dach nad głową, spokój od sąsiadów, zadowolenie z poczucia spełnienia religijnego obowiązku… Nie zainteresuje go Boże wezwanie do życia wiecznego w Jego królestwie – wyda mu się to za mało realne. I wtedy może się pojawić pokusa, by odejść, przestać tracić czas na słuchanie o wieczności i siły na zachowywanie reguł wiary, które ku niej prowadzą. Tak było z tymi, którzy u Jezusa szukali codziennego chleba, a usłyszeli z Jego ust słowa: „Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6, 51). Odpowiedzieli: „trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” (J 6, 60). Odeszli i już z Nim nie chodzili (por. J 6, 66).
Tylko ten, kto prawdziwie wierzy w życie wieczne, w świetle miłości odczytuje znaki Chrystusowej obecności i działania, i szuka Go ufając, że spełni pokładaną w Nim nadzieję. Ten z pewnością nie zawiedzie się.
Ks. Paweł Ptasznik